sobota, 10 listopada 2012

Iluzja

Srebro. Przed oczami miałam tylko ten kolor.
Czas przestał istnieć, a dźwięki zamarły. Pozostała tylko martwa, nienaturalna cisza. Tak napięta, że aż słyszalna, a mimo to nadal nieokreślona. Zastanawiałabym się, czy to, co słyszę, to dźwięk wydawany przez odbijające się o siebie cząsteczki powietrza, gdyby nie to, że pogrążona byłam w fanatycznym osłupieniu, a przekaz moich zmysłów można by określić jednym słowem,
w którym zamykał się cały Wszechświat:
Srebro.
Nie istniało nic innego. Co więcej - nigdy nie było na świecie czegoś, czego nie dałoby się opisać za pomocą tego rzeczownika. Zresztą, czym był sam świat? Właśnie tym. Błyszczącym, mieniącym się niczym odłamek lodu, mrożącym krew w żyłach, płynnym na kształt chłodnego strumienia, lecz twardym jak zamarznięty lodowiec - ...
Srebrem.

Mimo, że strasznym... W gruncie rzeczy pięknym...
Nagle ogarnęła mnie przedziwna tęsknota. Tęsknota za światem, który utraciłam, a który nagle stanął przede mną, otwierając ramiona i czekając, aż do niego dołączę.
A potem razem odejdziemy do krainy zbudowanej z kryształków lodu i wspomnień, które nigdy nie przemijają.
Uśmiechnęłam się z trudem, przezwyciężając opór stawiany mi przez zmarznięte, zesztywniałe wargi, i postąpiłam krok do przodu. Szczęście objawiło mi się jako coś realnego, czekającego w zasięgu ręki...
Nagle uderzyłam czołem o coś twardego.
Bariera? Spróbowałam przecisnąć się przez dziwne zjawisko, stawiające mi opór, lecz szybko zorientowałam się, że jest to niemożliwe.
Ogarnął mnie smutek, tak intensywny, że aż bolesny, jakby moje serce miało zaraz pęknąć z rozpaczy. Wykrzywiłam usta w grymasie cierpienia i goryczy. A więc jednak nie mogę odejść do świata marzeń... Dlaczego znowu coś stoi mi na przeszkodzie? Dlaczego nie mogę zanurzyć się w srebrnej poświacie? Przecież... Przecież...
- JINX, NIE RÓB TEGO!!!
Było to jak siarczyste uderzenie w policzek. Poczułam bolesne ukłucie w piersi, jakbym właśnie zaczerpnęła powietrza po długim nurkowaniu i równocześnie zakręciło mi się w głowie. To był głos... Gwiazdki?
Zaraz. Gwiazdka to nie srebro. Dlaczego istnieje ktoś taki?
Nagle iluzja prysła. Znikło uczucie baśniowej zadumy i ciepłej mgiełki otulającej mnie i dającej poczucie bezpieczeństwa... Dziwna część jej natury, nękająca przez cały czas maleńką część mojego umysłu, ujawniła się wreszcie.
Srebro...
Srebro na powrót stało się upiorne.
Wrzasnęłam, gdy zorientowałam się, co robię. Stałam przy czarnej ścianie sześcianu Raven, opierając czoło o jej magiczną powierzchnię. Moje paznokcie były poobdzierane do krwi. A za ścianą stała Istota. Jej srebrny hełm opierał się o powierzchnię ściany z drugiej strony.
Gdyby nie Raven, już bym nie żyła.
Spojrzałam z przerażeniem na moje palce.  Sama usiłowałam dostać się na drugą stronę bariery... Do tego "lepszego świata". To była tylko ułuda, mroczna pułapka Istoty o Srebrnej masce... Pomyśleć, że sama pchałam się w jej szpony, jakbym od zawsze tego pragnęła.

Po tych rozważaniach, które zajęły mi ułamek sekundy, cofnęłam się. Otarłam z twarzy łzy, które musiały popłynąć mi z żalu za straconym srebrnym światem, po czym przyjrzałam się przybyszowi - po raz pierwszy z własnej woli.
Poza skrzącym się skafandrem o nieokreślonym kolorze, który co chwila zmieniał barwę, postać nosiła błyszczący, srebrny hełm. Miał on szybkę, nie było jednak nic przez nią widać. Podejrzewam, że to dobrze. Wystarczyła mi sama aura Istoty i jej martwe, nieistniejące spojrzenie, które czułam na sobie przez cały czas. Jej oczy były ostatnią rzeczą, którą miałabym ochotę ujrzeć przed śmiercią. idąc dalej - byłaby to ostatnia rzecz, którą ujrzałam przed śmiercią.

Drżały mi kolana, a całe ciało pokrywała gęsia skórka. Język przymarzł do podniebienia, tak, że nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa.
W tej chwili miałam ochotę bić pokłony Gwiazdce - gdyby nie ona, kto wie, co by się stało. A gdyby nie bariera Raven, moje czoło i czoło Istoty zetknęłyby się... A o wynikach takiego rytuału wolałam nawet nie myśleć, biorąc pod uwagę to, co spotkało palce Robina. A przecież w jego przypadku nie można było mówić o żadnym kontakcie fizycznym.

I teraz nasuwa się pytanie: Co Istota chciała zrobić? Co by się stało, gdyby jej się udało?
Gdy tylko o tym pomyślałam, ogarnęła mnie panika. Bo to, co nagle poczułam, dało mi pewność, że tarcza Raven w rzeczywistości nie zapewniła mi żadnej ochrony.
Istota osiągnęła swój cel.

Chyba wolałabym, żeby tamten kucyk naprawdę odgryzł mi głowę.

♣♣♣

Wybaczcie, że urywam a takiej chwili, ale nie mogłam się powstrzymać... Możecie strzelać, co takiego chciało zrobić Srebro... Bo Srebro to zUoooo xD
Dla For, Mei, Insy i Rachel ;*

Jinx ^^

piątek, 2 listopada 2012

Kucyki po Ciemnej Stronie Mocy i przybycie Czegoś

Najwyraźniej uznali, że z kajdankami dałabym sobie radę bez problemu, bo zamknęli mnie w czarnym polu siłowym Raven. Spotkało mnie więc to samo, co Joy. W pewnym sensie to oszczędność czasu, jaki z pewnością zajęłoby im zapobieganie mojej ucieczce i pilnowanie mnie non stop. A tak, wystarczyło, że Panienka "Jestem-Końcem-Świata" utrzymywała magiczne więzienie w ryzach za pomocą żelaznej koncentracji. Cała przestrzeń otaczająca mnie była przesiąknięta osobowością Raven, jak gdyby każda cząsteczka powietrza przesycona była jej mocą. Wnętrze czarnego sześcianu delikatnie wibrowało i gdy wystarczająco mocno wytężyłam słuch, byłam w stanie usłyszeć cichuteńkie buczenie. Czyżby moce Raven zasilał jakiś mroczny, Kruczy generator?
Niemal parsknęłam śmiechem, ale powstrzymała mnie świadomość nieciekawego położenia, w jakim się znalazłam. Przez krótką chwilę wyobraziłam sobie azaracką reklamę "Kup generator a spełnią się twoje marzenia - zostań emo już dziś za jedyne..."  i to wystarczyło, by na chwilę rozjaśnić mrok zalegający w moim umyśle. Uniosłam kąciki ust w słabym uśmiechu i przysunęłam twarz do lśniącej powierzchni ściany, by przyjrzeć się temu, co dzieje się na zewnątrz.
Koło mnie wznosił się drugi, czarny sześcian, w którym dostrzegłam Joy. Miała zaciśnięte usta i zgaszony wzrok. W lewej ręce zaciskała katanę, którą regularnie, lecz bez przekonania, uderzała o ściany więzienia. Oczywiście zwykłe, plebejskie ostrze nie wyrządzało im żadnej szkody. Wiedziała o tym, lecz najwyraźniej był to jeden z jej aktów desperacji. Nie każdy potrafi siedzieć i czekać na cud, nawet jeśli wie, że czegokolwiek by nie zrobił, i tak pozostanie bezsilny.
Jeśli chodzi o mnie, już tyle razy zamknięto mnie w tym cholerstwie, że do pewnego stopnia na nie zobojętniałam. Oczywiście, nadal zachowałam szaleńczą ochotę na wydostanie się na wolność, jednak przestałam zachowywać się jak schwytana w pułapkę małpa. Bez urazy dla małp.

Tytani szli przodem, co jakiś czas oglądając się do tyłu przez ramię na Raven, by sprawdzić, czy wszystko w porządku, a przynajmniej tak sądzę. Cóż, jaśnie córeczka Trygona szła powoli z zamkniętymi oczami i koncentracją malującą się na twarzy, a stąpała tak ostrożnie, jak gdyby bała się, że nagle natrafi stopą na pustkę i wpadnie do studzienki kanalizacyjnej. Nawiasem mówiąc, chciałabym to zobaczyć. Przeszkodziła mi Gwiazdka, która z zatroskaną miną cofnęła się dwa kroki, doskoczyła do Raven, objęła ją w entuzjastycznym pół-uścisku i paplając coś o pomocy i braterstwie zaczęła ją prowadzić (czytaj - ciągnąć za sobą). Raven skrzywiła się i delikatnie próbowała wydobyć się spomiędzy ramion Tamaranki, lecz ta, nie zważając na protesty, holowała ją dalej. Robin i Cyborg wzruszyli ramionami i odwrócili głowy, za to Bestia puścił do Raven oko i zachichotał złośliwie. Po chwili zamiast dwóch, nad Raven lewitowały trzy sześciany.
Westchnęłam ciężko i postanowiłam poszukać we wnętrzu pola jakiejś stosunkowo wygodnej pozycji. Położyłam się na plecach, oparłam wyciągnięte nogi o ścianę i było mi nawet, nawet. Biorąc pod uwagę to, że był wczesny ranek, a ja spędziłam całą noc na poszukiwaniach Rubinu dla Joy i ucieczce przed Tytanami, pomyślałam, że przydałaby się drzemka dla regeneracji sił. Ułożyłam się jeszcze wygodniej i przymknęłam oczy, ale w zaśnięciu przeszkadzało mi buczenie Kruczego Generatora Delux. Nawet po zatkaniu uszu dalej wyczuwałam denerwujące wibracje. W pewnej chwili, zniecierpliwiona, zastukałam w ścianę. Raven uchyliła oko i omiotła mnie tym swoim pogardliwym spojrzeniem. Spróbowałam na migi pokazać jej, żeby skręciła regulator drgań, ale chyba mnie nie zrozumiała. Łypnęła tylko z rezerwą i na powrót wróciła do świata swoich chorych urojeń (o, przepraszam, znowu jestem stronnicza. Niech będzie - oryginalnych inaczej urojeń).
Dałam za wygraną - tam, gdzie nie mogę ani kogoś walnąć, ani ochrzanić, czuję się bezsilna - i na powrót ułożyłam się do snu. Po chwili przyzwyczaiłam się do wibracji i nawet przestały mi przeszkadzać. Nadal jednak nie mogłam usnąć. Leżałam i spod półprzymkniętych powiek obserwowałam tył głowy Gwiazdki. W pewnej chwili Star podbiegła do czegoś, co siedziało na chodniku. Stwór wstał, i okazał się być błękitnym kucykiem Pony (uwaga - zawiera lokowanie produktu). Po chwili pojawił się kolejny, tym razem różowy. Nie minęła minuta, a cały nasz orszak otoczył korowód kolorowych kucyków. Niektóre z nich miały małe skrzydełka. Bestia również zamienił się w kucyka i zaczął hasać dookoła hydrantu. Raven zwolniła bariery. Ja i Joy opadłyśmy na ziemię, i z miejsca zostałyśmy otoczone przez My Little Pony. Kucyki złapały nas za ręce i dołączyłyśmy do olbrzymiego kręgu. Pośrodku stał chłopak z blond-włosami i rowerem. Obok niego stał jednorożec i razem trzymali wielki transparent z napisem "Friendship is Magic". Z niewidocznych głośników popłynęła muzyka. Zaczęliśmy kręcić się w kółko, Kucyki i Robin śpiewali. Raven wyraźnie flirtowała z jednorożcem, a Gwiazdka była w trakcie przebierania Jedwabka za kucyka. Joy właśnie uczyła pomarańczowego Kucyka wymachiwać kataną, ale to średnio jej wychodziło, ponieważ miał kopyta. Wszyscy świetnie się bawili, ale ja byłam przerażona. Chciałam wyrwać się z uścisku, ale Kucyki nie chciały mnie puścić. Szczerzyły się do mnie tymi przerażającymi mordami, a tymczasem krąg coraz bardziej się zacieśniał. Kucyki śpiewały coraz głośniej i szybciej, aż w końcu przeszło to w coś na kształt indiańskiego tańca wojennego UM-TA-TA-TA-UM-TA-TA-TA!
Pony zbliżały się do mnie krok po kroku, a ich szkaradne pyski lśniły groźnie w świetle ogniska. Niebo płonęło szkarłatem. Tytani gdzieś znikli, już nie słyszałam ich śmiechów. Kucyk, którego Joy uczyła wymachiwania kataną, leniwie coś przeżuwał. Obok niego leżał miecz.
Jednorożec w stroju szamana uśmiechnął się do mnie groteskowo po czym dał znak rogiem. Wtedy zrozumiałam, co przeżuwał tamten kucyk. Kucyki przeraźliwie wyjąc, w rytm UM-TA-TA-TA-UM-TA-TA-TA rzuciły mi się do gardła. Próbowałam uskoczyć, ale wpadłam da tęczowy transparent "Frienship is Magic". Kucyki doskoczyły do mnie, a ich rozdziawione paszcze ukazały trzy rzędy zakrwawionych kłów, niczym w gębie Krakkena. Mały Pony ze skrzydełkami wgryzł mi się w nogę, po chwili dołączył do niego drugi. Żarłoczne słodziaki obsiadły mnie i zaczęły powolną konsumpcję. Usiłowałam się wyrwać, ale im mocniej się szarpałam, tym silniej zaciskały mięśnie szczęk. Rytm UM-TA-TA-TA-UM-TA-TA-TA przyspieszał, świat wirował mi przed oczami, a słońce rozmazywało się krwawymi łzami, gdy jednorożec w stroju szamana zbliżył się do mnie. Uśmiechnął się, odsłaniając trzy rzędy ociekających śliną kłów wielkości tasaków do mięsa, po czym wyrzucił łeb naprzód, by odgryźć mi głowę.
Przed oczami zawirowały mi kolorowe płaty, i nagle poczułam wstrząs, tak gwałtowny, że myślałam, że wypadną mi wszystkie zęby. Poleciałam w górę, obijając się o coś twardego, po czym runęłam w dół. Gruchnęłam całym ciężarem o twardą powierzchnię i znieruchomiałam. Po metalicznym smaku krwi w ustach wywnioskowałam, że chyba właśnie straciłam ząb.

...
...
...
...
...

Hę?
Otrząsnęłam się z bezruchu i uchyliłam oko. Leżałam na podłodze czarnego sześcianu Raven, czując, jak w ustach zbiera mi się  krew. Wyplułam jej część na ziemię i podniosłam się, czując, jak po wstrząsie dzwoni mi w uszach.
Co to, do cholery, było?
Na zewnątrz Gwiazdka właśnie podnosiła Raven z chodnika. Pole z Joy w środku chwiało się na boki i lekko migotało. Krawędzie pułapki co kilka sekund traciły ostrość.
Cyborg i Bestia rozglądali się czujnie na boki. Robin tymczasem wykonywał salto trzy metry nad ziemią. Zakończył je solidnym kopniakiem, którym wycelował prosto w głowę dziwnego osobnika w srebrnym skafa... Zaraz! Skąd on się tu wziął?
Postać zrobiła unik i, nie przerywając lotu, wskazała palcem na Robina. Poker Face Cyborga osiągnął nowy, wyższy poziom.
I wtedy coś zaczęło się dziać z Robinem. Na początku nic nie zauważyłam, jednak po chwili...
Robin nie miał palców u prawej ręki.
Najpierw koniuszków, jednak powoli zniknięcie obejmowało coraz większy obszar. jakby ktoś ścierał go niewidzialną gumką.
Robin wrzasnął (raczej ze zdziwienia czy strachu niż z bólu) i odskoczył do tyłu. Zamaskowana postać, której twarz kryła się w cieniu, opuściła rękę. Robin wycofał się do reszty Tytanów i wpatrywał się w przybysza z przerażeniem i szokiem malującym się na twarzy.
Postać natomiast powoli zaczęła się obracać. I nie tak normalnie, przestawiając stopy, tylko sunąc niczym statua. Działo się to tak ospale, że można było początkowo nie zauważyć żadnego ruchu.
Byłam akurat w trakcie obserwowania zabawnej miny Robcia, gdy usłyszałam syknięcie Gwiazdki. Przeniosłam wzrok na nią i zauważyłam, że wpatruje się we mnie. Właściwie, gdy popatrzyłam po kolei po twarzach Tytanów i Joy, wszyscy patrzyli na mnie. Nagle poczułam zimno. Mróz narastający w powietrzu i skraplający się na moich plecach w lodowaty pot. Złe przeczucie.
Powoli obróciłam się w lewo, w miejsce, gdzie wcześniej stała postać. Lecz nie było jej tam. Przełykając ślinę, zerknęłam w prawo.
I z niemym krzykiem odskoczyłam do tyłu, wpadając plecami na przeciwległą ścianę.
Przybysz stał nieruchomo pięć centymetrów od powierzchni sześcianu. Mimo bariery Raven, jego aura była przytłaczająca. Czułam na ramionach gęsią skórkę.
Patrzył na mnie, mimo że nie miał twarzy. Czułam, jak wbija we mnie martwe spojrzenie wygasłych oczu, których nie mogłam dostrzec.
Czas przestał istnieć. Czując, jak wydychane przeze mnie powietrze zamienia się w mgiełkę, obserwowałam, jak istota sztywno unosi spowitą w srebrny materiał rękę.

~
Wybaczcie, ale szkoła pokrzyżowała moje plany. Nie obiecuję poprawy, bo wiele sprawdzianów przede mną. Ale naprawdę, naprawdę postaram się wyrabiać!

Piszcie, co sądzicie o notce. Potrzebuję czegoś, co nakieruje mnie na właściwy nastrój - ma być strasznie, śmiesznie, tajemniczo, czy taki misz-masz jak do tej pory. Dedykacja dla całego TitansGo (kocham Was!!!). Pozwolę sobie wyróżnić For (dzięki za wszystkie sms-y, podnoszą mnie na duchu), Insy, Zagubioną, i Mei :) Trzymajcie się :***

Jinx

niedziela, 23 września 2012

Z deszczu pod rynnę

Auć. To bolało.

Bolało? Co ja wygaduję. Przed chwilą staranowała mnie ciężarówka. Praktycznie rzecz biorąc nie żyję. Pocieszająca perspektywa, przynajmniej już nic więcej mnie nie zmiażdży, kopnie, uderzy, zaboli, zrani i tak dalej. Nareszcie nastała pora na relaksującą drzemkę w niebycie. Bez wrzaskliwych Gizmów i upierdliwych Gwiazdek. Luksus... ^ ^

W tym momencie przez otaczającą mnie niczym kokon, błogosławioną biel przebił się czyjś głos:

- Nic ci nie jest?

Co za palant, przemknęło mi przez myśl. Ja tu konam, a ten się jeszcze pyta czy wszystko ze mną w porządku.
- Ne przejmuj się - burknęłam, nadal z zamkniętymi oczami. - Zaraz się przekręcę i wsadzą cię do paki. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to przyjemnie miejsce. Darmowe wyżywienie na miejscu, kołderka gratis i tak dalej. Żyć nie umierać... Oczywiście, pod warunkiem, że ktoś w ciebie nie pieprznie ciężarówką.

Uświadomiłam sobie,że za dużo gadam, jak na trupa. Mocniej zacisnęłam powieki i spokojnie czekałam na odcięcie świadomości. Biała wato, powracaj...
Ale nic takiego się nie wydarzyło. Odnotowałam z irytacją, że zamiast tego wraca mi władza w nogach i czuję pod kolanami twarde płyty chodnika. No dalej, ile jeszcze będę umierać, pomyślałam ze złością.

- Okej, rozumiem, że wszystko cię boli, ale mogłabyś już wstać, ludzie się gapią - odezwał się ten sam głos co wcześniej.

- Człowieku, ja tu umieram, więc się odwal - odcięłam się, intensywnie wyobrażając sobie śmierć. W tej wizji było coś kojącego, przynoszącego ulgę, coś, co w głębi serca wydawało m się najwyższą łaską, jaka może na mnie spłynąć.
Ej, no zaraz. To się powoli robi dziwne, pomyślałam z niepokojem. A kto histeryzował przed Jedwabkiem? Jestem osobą lękającą się śmierci. I na pewno nie umrę w taki pospolity sposób!
Z oburzeniem otworzyłam oczy i wstałam. Zachwiałam się lekko, czując przenikliwy ból w całym ciele, i dostrzegłam przed sobą blondyna opierającego się o rower wyglądający jak po zderzeniu z pancernym czołgiem. Chłopak miał zielone oczy i irytujący, pewny siebie uśmieszek. Kiedy przyjrzałam mu się uważniej, dostrzegłam w jego spojrzeniu coś dziwnego, jakby zasnuwającą oczy mgiełkę bólu, a może samotności, sama nie wiem. Jednak zanim zdążyłam dokładniej to przeanalizować, zjawisko zniknęło. A chłopak przeniósł wzrok z nieokreślonej przestrzeni w oddali na mnie.
- No nareszcie wstałaś - rzucił z rozbawieniem. - Już myślałem, że twoja niezwykle silna wola życia sprawi, że faktycznie umrzesz.
- Nie bądź taki mądry - prychnęłam. - A tak na marginesie, po potrąceniu przez ciężarówkę chyba każdy oczekiwałby, że zginie w ciągu kilku sekund.
Jego źrenice rozszerzyły się w zdumieniu.
- Ciężarówkę? - powtórzył powoli. - Niby kiedy?
Teraz to mnie wkurzył.
- Przed chwilą!- wybuchnęłam - Wielkie dziesięciotonowe monstrum przewałkowało mnie wzdłuż skrzyżowania, a ty się jeszcze pytasz, jaka ciężarówka !!! Może mam ci podać numer rejestracyjny !?!?!?!?

- Eee, to nie o to chodzi - chłopak zamachał rękami przed twarzą w geście panicznej obrony przed moimi SŁUSZNYMI oskarżeniami. - Ja cię tylko trąciłem rowerem...

Na chwilę zabrakło mi komentarza.

Chwila ciągnęła się dalej.

W pewnym momencie dotarło do mnie,że stoję w totalnym bezruchu i gapię się na blondyna wytrzeszczonymi oczami. Szybko zrobiłam krok do tyłu i odetchnęłam nerwowo.
- Możesz powtórzyć?

Chłopak westchnął ciężko.
- Nie rozjechał cię żaden samochód. Jechałem sobie spokojnie rowerem, kiedy nagle nadleciałaś od strony skrzyżowania i jak jakaś wariatka rzuciłaś mi się prosto pod koła. Błotnik mi się wygiął - dodał z pretensją w głosie.
- Aha. - powiedziałam cicho. A więc jednak zdążyłam uskoczyć przed ciężarówką. Co więcej, skok udał mi się tak wyśmienicie, że szczęśliwie skończyłam go pod kołami roweru na pobliskim chodniku. Pisałam już coś o moim niesamowitym farcie.
- No dobra - mruknęłam, rozcierając siniaki. - To ja będę powoli spadać - mój wzrok powędrował ku klapie prowadzącej do kanalizacji. Dochodziły stamtąd odgłosy miarowych uderzeń. Coś a la... Cyborg.
Odwróciłam się na pięcie i uniosłam stopę do pierwszego kroku, ale nagle poczułam silny uścisk na nadgarstku. To blond włosy cham złapał mnie za rękę.
- Czego chcesz? - warknęłam, nie odrywając wzroku od klapy, która zaczęła się lekko wybrzuszać.
- Uszkodziłaś mi rower - odpowiedział, wyraźnie urażony.
 - I tak, sądząc po wyglądzie, nadawał się tylko na śmietnik.
 Chłopakowi zabrakło odpowiedzi na takie bluźnierstwo.
Usiłowałam skorzystać z okazji i wziąć nogi za pas, ale trzymał mnie mocno.
- Zapłacisz za naprawę - wycedził, nie patrząc mi w oczy.
- Chciałbyś - syknęłam, próbując się wyrwać.
- Mówię poważnie. Nawet nie wiesz, ile kosztował ten rower.
 - Faktycznie, nie wiem. Nie interesują mnie ceny produktów z trzeciej ręki. Puszczaj!
W tej samej chwili usłyszałam głośny wystrzał. Pokrywa poszybowała w górę, a z dziury prowadzącej do podziemi wynurzyli się pokryci szlamem Tytani. Cyborg złapał klapę, zanim, spadając, rozbiła czyjąś karoserię, a potem wykonał entuzjastyczne "booya!". Raven wyplątywała z włosów coś,co wyglądało na resztkę mojego buta (nie pytam, jak to się tam znalazło), a Gwiazdka podtrzymywała osłabionego Bestię. Robin wyjął miotacz harpunów, precyzyjnie wycelował i jednym strzałem owinął mnie linką zakończoną metalową kotwiczką. Nie zdążyłam nawet zrobić uniku. Potem podszedł do cały czas trzymającego moją rękę chłopaka (nawiasem mówiąc, koleś miał ciekawą minę na twarzy), uścisnął jego dłoń i powiedział:
- Dziękujemy za pomoc. Jesteśmy ci wdzięczni.

Mój wzrok padł na sześcian Raven z uwięzioną tam Joy. Wyraz twarzy Japonki mówił sam za siebie.
"Piękna akcja, kochana. Obie dałyśmy pokazać, na co nas stać."

Ciekawa jestem, jak wybrniemy z tego pasztetu? Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby to była ciężarówka. Przynajmniej mogłabym w spokoju się zombifikować, zamiast dręczyć się z kolejnymi problemami. Ale trudno, takie jest życie.


***

Posłuchajcie mnie uważnie. Jeśli następna notka będzie za dwa miesiące, zabijcie mnie. Chcę dodać najpóźniej za 2 tygodnie. A jak mi się nie uda, to zetnijcie mnie złotym bułatem.

Dedykacja dla For, Insy i Stelli.

czwartek, 21 czerwca 2012

Reaktywacja po okresie buntu - czyli ciąg dalszy wreszcie nastąpił!

Od czego by tu zacząć... Może na początek przeproszę wszystkich, którzy czekali na dalszy ciąg oraz tych, których notek jeszcze nie przeczytałam (obiecuję, że w końcu się do nich dokopię) ale przez ostatni miesiąc miałam okres... Niemocy. I nie chodzi mi bynajmniej o brak weny na kontynuację historii, tylko o mały, nazwijmy to, bunt.
Przez jakiś czas skakałam od jednej notki do drugiej, pisałam dwa posty tygodniowo i próbowałam nadążać za każdym newsem na serwisie. Aż w końcu wkurzyłam się i przestałam tam zaglądać. Nie dlatego, że mi się  znudziło -  broń Boże, po prostu miałam nieciekawą sytuację w szkole i  musiałam zrobić sobie przerwę na kilka dni. A ta przerwa potrwała miesiąc... >.<
Ale teraz POWRACAM! Może nie od razu nadążę za wszystkimi notkami (Star, Huntress, Rachel i pozostali pewnie już naprodukowali tego setki - i bardzo dobrze, będzie co czytać w wakacje :D) ale w miarę możliwości spróbuję się tym zająć... A na razie proszę o... niski poziom wkurzenia (na mnie rzecz jasna) i o dalsze czytanie przygód Jinx! Patrz poniżej ;)

~~~~~~

Obserwowałam walczącą Joy zastanawiając się, na jak długo starczy jej sił. Była mocna, to fakt, ale jej wytrzymałość musi mieć jakieś granice. Tytani wyraźnie wymiękali, chociaż nie dawali tego po sobie poznać. Atakowali według utartego od pewnego czasu schematu: najpierw Robin posyłał w kierunku zabójczyni kilka latających krążków, później Cyborg i Gwiazdka ostrzeliwali ją pociskami. Kiedy Joy cofała się, by uniknąć ognia, wpadała prosto w goryle ramiona Bestii, który unieruchamiał ją na moment, by Raven zdążyła zamknąć ją w czarnej pułapce.
Taktyka wydawała się skuteczna, ale w praktyce wcale tak nie było.  Joy zawsze znajdywała sposób na uniknięcie schwytania, a to wymykając się Bestii, a to znienacka wyskakując w górę, ponad Tytanów, i lądując po drugiej stronie strumienia ścieków, który płynął przez sam środek kanału.
Tytani jednak, niczym nie zrażeni, dalej kontynuowali grę w kotka i myszkę, aż do kolejnej ucieczki Joy.
Zabawa trwała już od dłuższego czasu. Joy zaczynała tracić oddech, Raven cierpiała z powodu rany, której nie miała czasu magicznie zasklepić, a pozostali powoli wypadali z tempa. Joy nie prezentowała się lepiej - jej twarz pokrywały liczne zadrapania, a lewą rękę wyginała pod dziwnym kątem. Było oczywistym, że długo nie wytrzyma.
Problem polegał na tym, że ze mnie pomocy nie miałaby żadnej. Ledwo trzymałam się na nogach, a o moich obrażeniach przypominało mi nadpalone ubranie. Oparzenia piekły nieznośnie, a mnie aż mdliło z bólu.
W tej chwili Tytani zmienili taktykę. Joy właśnie robiła przewrót w powietrzu, oczekując złapania przez Bestię, kiedy nagle Cyborg wypalił z działka prosto w nią. Przerażona Japonka nie mogła nic zrobić - spróbujcie zmienić kierunek lotu, będąc w trakcie skoku. Błękitny promień trafił ją prosto w głowę.
- JOOOY! - wrzasnęłam, po czym natychmiast zatkałam sobie usta. Świetnie. Wcześniej pozostawałam w cieniu, obolała, ale przez nikogo nie zauważana. Po kiego diabła się demaskuję?
Włosy dziewczyny stanęły dęba, a ona sama, jakby w zwolnionym tempie, zaczęła osuwać się na ziemię.
Bestia rozwarł ramiona, wydając triumfalny ryk (jako małpa, oczywiście). Uprzedziła go Raven. Jednym gestem rozwarła nad kończącą lot Joy ramiona czarnej klatki i zamknęła ją w przezroczystym, magicznym sześcianie. Byłam bezradna -  wszystko wydarzyło się w ciągu góra dwóch sekund i nie miałam czasu na jakąkolwiek reakcję. Chwilę stałam, jak sparaliżowana, zastanawiając się, co robić. Z otępienia wyrwało mnie pytanie Gwiazdki:
- Gdzie jest Jinx?
Szybko podjęłam decyzję. Zsunęłam z nóg buty, żeby nie narobić hałasu, po czym jednym celnym rzutem posłałam je daleko przed siebie, w kierunku rzeki toksyn. Rozległ się głośny plusk, po którym nastąpiło syczenie i bulgotanie przypominające dźwięk, jaki wydaje tabletka wapna rozpuszczana w szklance ciepłej wody. Ścieki zaczęły się pienić, trawiąc moje buty i wciągając je pod wodę. Tytani wzdrygnęli się i podeszli bliżej, próbując zrozumieć, co się dzieje. Tym samym oddalili się ode mnie.
W samych kolanówkach, puściłam się biegiem w przeciwnym kierunku, modląc się, by Tytani jeszcze długo rozwiązywali sprawę rozpuszczającego się obuwia. Stąpałam bezszelestnie, więc miałam nadzieję, że nie wpadną na mój trop, a jeśli nawet, to zrobią to za późno.
Korytarz nie miał końca, a przynajmniej tak mi się wydawało, gdy pędziłam nim na bosaka, zadyszana. Moje wyczerpanie sięgnęło zenitu, a przed oczami zaczęły mi fruwać kolorowe plamy. W oddali zamajaczyło coś na kształt drabinki... Wtedy usłyszałam za sobą kroki. Cholera, gonią mnie, przemknęło mi przez myśl, ale nie byłam w stanie przyspieszyć. Na szczęście byli jeszcze daleko. Na wszelki wypadek strzeliłam za siebie najsilniejszym piorunem energii, na jakiego było mnie stać. To był błąd - raptownie obraz zamglił mi się przed oczami i ściany zaczęły kiwać się na lewo i prawo... nagle dotarło do mnie, że leżę na ziemi, gapiąc się w brudne sklepienie kanału. Zerwałam się, zataczając jak pijana mucha*, po czym ruszyłam w kierunku drabinki, zaciskając zęby, żeby nie stracić równowagi. To może brzmi dziwnie, ale miałam wrażenie, że gdy się skoncentruję, uda mi się zapanować nad drżącymi kolanami i przymulonym zmysłem równowagi. O ile, oczywiście, istnieje coś takiego.
Dopadłam drabinki, słysząc za sobą biegnących Tytanów. Szybko wpięłam się po zardzewiałych szczeblach, z których jeden, ukruszony, została mi w dłoni, po czym, jakimś cudem nie spadłszy, pchnęłam klapę studzienki kanalizacyjnej i znalazłam się na powierzchni. zatrzasnęłam klapę za sobą i, zdobywając się na ostatni wysiłek, nadtopiłam jej krawędzie, unieruchamiając ją na dobre. Przyspawana klapa na dobre zatrzyma nadpobudliwych herosów. Wątpię, żeby tędy się przedostali, więc prawdopodobnie będą musieli zawrócić do innego wyjścia z kanału.
Odwróciłam się i zdałam sobie sprawę, że stoję na samym środku skrzyżowania.
W następnej sekundzie zobaczyłam samochód pędzący prosto w moim kierunku.
Nie zdążyłam zrobić nic poza rozpaczliwym  rzuceniem się w prawo, w kierunku chodnika. Chwilę później poczułam miażdżące cios w lewy bok, a potem uderzyłam całym ciałem o asfalt.

Nie ma to jak chrzanione szczęście w życiu, co nie?

______________
Ha ha! Jak ja kocham dręczyć bohaterów ♥

Ale nie wkurzajcie się, Jinxi wyjdzie z tego cało. Bo okaże się, że...

Nie powiem! Zabiłabym siebie za taki spoiler ;)
Dedykacja dla wszystkich, którzy to czytają - za to, że powrócili na mojego bloga, mimo mojego miesięcznego strajku. Piszę to dla was!

Next niebawem... I oczekujcie komentarzy pod waszymi nowymi notkami :*** Pa!

(sorki za nadmiar emotikonów, ale dzisiaj jestem pokemonem)!


Japoński Szajbus

wtorek, 1 maja 2012

Kanalizacja i posiłki (tak, apetyczny duet)

Nie pamiętam, ile skrzyżowań minęłam, uciekając w popłochu przed Tytanami, ale w końcu wylądowałam w wyjątkowo cuchnącym miejscu, gdzie żrące ścieki podchodziły mi prawie pod same stopy. Musiałam uważać, żeby się nie poślizgnąć i nie wpaść do wody, bo obawiam się, że to byłby mój koniec. W najlepszym wypadku wyszłabym z tego z połową twarzy, podczas gdy drugą przeżarłyby toksyny. Brrr, musiałabym zafundować sobie maskę à la Slade, a tego bym nie przeżyła.
Moje wywody przerwało drastyczne zderzenie ze ścianą, której przed chwilą tam jeszcze nie było.  Z bliska okazała się gładka, wibrująca i... czarna.
Raven.
Odskoczyłam gwałtownie w tył, by nie dać się nabrać drugi raz na ten sam numer (patrz post>> Zgubna wycieczka). Macki pola siłowego Krukowatej zacisnęły się w miejscu, gdzie stałam jeszcze przed sekundą. Przekoziołkowałam pomiędzy pociskami Gwiazdki, która ukazała się za zakrętem korytarza i popędziłam przed siebie, trzymając się z dala od ścieków. Z przodu majaczył niewyraźny, czarny prostokąt, który stopniowo przemienił się w wylot prowadzący do następnego pomieszczenia. Gdzieś w pobliżu powinno się znajdować wyjście na powierzchnię.
Przyspieszyłam, a wszystkie mięśnie moich nóg wrzasnęły z bólu. Zignorowałam błagania o litość, i, zacisnąwszy zęby,  wdepnęłam pedał gazu. O dziwo, spotkało się to z brakiem protestów ze strony obolałych nóg, uznałam więc, że mogę biec dalej ze zdwojoną prędkością.
Robin właśnie wylądował przede mną, wymachując kijaszkiem.
- STÓ...
Nim zdążył dokończyć, minęłam go w pędzie, aż załopotała za nim peleryna.
Wyraz jego twarzy był bezcenny*.
Nagle w tył głowy uderzyło mnie coś twardego. Świat zamigotał mi przed oczami i poczułam, że bezwładnie walę się do przodu. W ostatniej chwili nadludzkim wysiłkiem zmusiłam ciało do posłuszeństwa i stanęłam chwiejnie na szeroko rozstawionych nogach. Wokół moich dłoni błyskały pola energii. Mimo fatalnego samopoczucia, nie byłam skłonna się poddać, ba, postanowiłam sama przystąpić do ataku, nie bawiąc się certoleniem w taktykę obronną.
Pierwszy nadbiegł Bestia w postaci goryla, dzierżąc stertę kokosów. Jauć, już wiem, czym oberwałam. Wyminęłam pocisk, którym cisnął w kierunku mojej głowy i zwinnie przeskoczyłam nad nim. Zanim zielony zdążył się zorientować, przywaliłam mu potężnie w plecy. Goryl zatoczył się, rycząc, po czym powolnie obrócił się w moją stronę. Był jednak na tyle ociężały, że zdążyłam w międzyczasie znów zajść go od tyłu. Ze śmiechem uniosłam dłonie do kolejnego ciosu, lecz w tej samej chwili krzyknęłam z bólu, gdy pocisk Gwiazdki rozprysnął się na moich plecach. Skuliłam się w sobie, ale na szczęście w porę osłoniłam się przed strzałem Cyborga. Skoczyłam do tyłu, a gdy wywijałam salto, plecy przeszyła mi fala bólu. Upadłam ciężko na kolana, czując jak po kręgosłupie rozchodzi mi się mrowienie. Nade mną stał Robin. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, od niechcenia zamachnął się kijem i zaczął nim wywijać nad głową. Popisówa. Po chwili zwolnił obroty i cisnął tyczką w moim kierunku. Byłam sparaliżowana (wyraźnie wcześniej musiał mnie trafić w jakieś czułe miejsce) bo praktycznie nie byłam w  stanie się ruszyć. W ostatniej chwili przesunęłam się na bok, ledwo omijając lecącą broń, która odbiła się od ściany i wróciła do ręki chłopaka.
Moje szczęście nie trwało zbyt długo, bo z drugiej strony nadfrunęły zielone kule Gwiazdki. Czułam, jak jedna po drugiej rozbijają się o mój brzuch i nie mogłam nawet zrobić uniku. Nogi bolały mnie, jakbym biegła przez co najmniej 30 kilometrów, nie wspominając o całej reszcie. Byłam jedną wielką poobijaną kukłą i miałam ochotę zamknąć oczy i osunąć się w kuszącą ciemność. Jedyne, co mnie motywowało do dalszej walki, to chęć zaimponowania Joy i mój własny honor - honor szanującej się złodziejki. To mój towar i moje zlecenie. Nie pozwolę, by banda dzieciaków w kretyńskich strojach odebrała mi pieniądze i przyszłą sławę.
W tym momencie Cyborg przywalił mi z działka sonicznego. Nie zdążyłam odchylić się na czas i promień lasera posłał mnie na przeciwległą ścianę. Wyrżnęłam głową o mur i obsunęłam się na ziemię, szorując plecami o cegły. Czułam zapach spalonego ubrania i kiedy przyjrzałam się swojej sukience, zobaczyłam, że cały fragment materiału wokół pępka dosłownie spalił się. Jedyne, co zostało, to nadsmalone strzępki.
O, nie. Nie daruję gnojowi.
Z tą myślą wstałam, czując przypływ energii i narastającą wściekłość.
W tym momencie mentalny cios Raven z powrotem wbił mnie w ścianę. Siła pchnięcia wycisnęła mi powietrze z płuc. Chwilę oddychałam spazmatycznie, a Tytani zbliżyli się do mnie.
- Jinx, Jinx, Jinx... - mruknął Robin - Znów nasze ścieżki się krzyżują..
- Bez takich... tekstów, błagam - wychrypiałam. Nie znoszę takich gadek, są jak żywcem wzięte z sucharskiego komiksu o herosach.
- Mamy do ciebie pytanie: co takiego masz do ukrycia, żeby na sam nasz widok uciekać do kanalizacji? - zapytał Cyborg. Jeśli to miał być dowcip, to wyszedł naprawdę mizernie.
- Wasze buźki są tak obmierzłe, że wolę ich nie oglądać - ani w dzień, ani w nocy, ani wcale - skwitowałam. Nie była to tak ironiczna riposta, do jakiej byłam zdolna, ale uwierzcie, będąc na skraju omdlenia, w cuchnącej kanalizacji, otoczona wkurzonymi wrogami, nie byłam w stanie zdobyć się na nic więcej.
- Przejdźmy do rzeczy - wtrąciła się Gwiazdka - Oddawaj rubin!
- Rubin? - udawałam Greka - Jaki rubin?
Raven zmarszczyła brwi.
- Kłamiesz. Masz z tym coś wspólnego, tylko nie chcesz powiedzieć, co. Kryjesz kogoś?
- Ja? Skądże - zaśmiałam się nieszczerze. - Czy wyglądam na osobę, która coś ukrywa?
Za odpowiedź wystarczyło znaczące chrząknięcie Robina.
- Czekamy na rubin - wycedził Bestia, zmieniając się z goryla w zielone coś, którym był na co dzień. Nie powiem, wolałam go w poprzedniej postaci. przynajmniej miał inteligentny wyraz twarzy (czytaj: inteligentniejszy, ale nadal o IQ zaniżającym średnią Jump City ).
- Rubin... To taki niebieski kamyk, racja? - usiłowałam grać idiotkę, ale w obecnym stanie aktorką byłam marną.
- Ty już wiesz, jaki ma kolor - Gwiazdka uniosła zaciśnięte pięści, a jej oczy zamigotały złowrogo. - Jak nie oddasz po dobroci, skopiemy cię na kwaśne jabłko i dopiero wtedy go zabierzemy. Chyba odpowiada ci pierwsza opcja, mam rację? Przynajmniej wyjdziesz z tego w jednym kawałku, bezpiecznie zamkniętym w celi więziennej.
Ogarnęła mnie panika. Byłam przeraźliwie słaba i wiedziałam, że stoję na przegranej pozycji. Bądź co bądź, ich była  piątka, a ja tylko jedna... W dodatku głos w mojej głowie znów zaczynał złośliwe podszeptywanie. "Zrób to, zrób tamto. Nie, zrób siamto!" Mózg mi się od tego lasował i, z bólem muszę przyznać, że wahałam się nad oddaniem kamienia.
- Ma też trzecią opcję - rozległ się głos dochodzący z góry - Może dać nogę z towarem, uprzednio załatwiwszy was na cacy.
Nie musiałam podnosić wzroku, by rozpoznać osobę, która przybyła z odsieczą. za to na twarzy Tytanów dostrzegłam miłe mi zdumienie.
- Jak...C-co... Kto to? - wydusił Bestia, wytrzeszczając (wyłupiaste i tak) oczy.
- Joy-chan dla znajomych, Joy-sama dla nieznajomych, Joy-dono dla takich głupków jak ty! - warknęła, zeskakując z góry ze sztyletem w zębach.
Jeszcze nigdy nie widziałam, by ktoś tak szybko się poruszał. Joy dosłownie rozmazywała się pomiędzy kolejnymi ciosami, równocześnie zachowując harmonię ruchów i niemal kocią grację. Mimo to zauważyłam, że przewyższam ją jeśli chodzi o akrobatykę. Jej atutami były siła, szybkość i skuteczność. Moimi - dyskrecja, zwinność i styl.
Joy właśnie zakładała Robinowi tak skomplikowany chwyt, że nie nadążałam wzrokiem za tym, co robi. Robin kwiknął cicho, ale po chwili w usta brutalnie wepchnięto mu knebel. Gwiazdka (sanitariuszka z Tamaranu, chyba nigdy nie przestanę jej tak nazywać) rzuciła się na ratunek, ale Joy skoczyła na nią z dzikim błyskiem w oku i kompletem noży, tamta więc uskoczyła w bok, ciskając w Japonkę pociskami. Joy jęknęła, gdy kilka z nich trafiło ją w brzuch, nie pozostawiając jednak śladu na jej czarnym kimonie. Okręciła się za to w powietrzu i znokautowała Gwiazdkę szybkim, mocnym kopniakiem z półobrotu. Kosmitka przeleciała kilka metrów, po czym odzyskała równowagę i odsunęła się na bezpieczną odległość od szalejącej zabójczyni. Tymczasem Raven okazała się trudniejszym przeciwnikiem, ponieważ zamiast odsłaniać się w atakach, parowała wszystkie ciosy i izolowała się od wszelkich emocji, którymi z kolei żył styl walki Joy.
- HAIIIIIIIIYA! - wrzasnęła Joy, obracając się w morderczym tańcu i wbijając katanę w sam środek czarnej tarczy Raven, która rozprysnęła się magicznymi odłamkami, na ułamki sekundy odsłaniając Azarathkę przed wrogiem. Ten moment wykorzystała Japonka, rzucając się do przodu i raniąc bezbronną Raven sztyletem pod prawe żebro. dziewczyn a krzyknęła z bólu i jej oczy stały się czerwonymi ślepiami demona. Fala mrocznej energii uderzyła w oszołomioną Joy, która nie zdążyła we porę uniknąć ataku.
Dziewczyna wylądowała tuż koło mnie, szorując kolanami po śliskiej posadzce.
- Co to miało być!? - spytała oszołomiona - Co to za laska!?
- Raven. Mroczne moce i tak dalej. Aha, czyta też w myślach i ogólnie nadawałaby się na egzorcystę. No, o ile ktoś, kto sam jest demonem, może nim zostać. - mruknęłam.
Joy otworzyła szeroko oczy.
- Łał... - uśmiechnęła się - Coś takiego by mi się przydało........
A potem rzuciła się w wir walki.





















_____
* patrz wyraz twarzy Robina w Odcinku 257-494, kiedy przechodził przed kamerą. xD

środa, 18 kwietnia 2012

Egipski Rubin Nefretete

Egipski Rubin Nefretete. Czerwona błyskotka wystawiana w Muzeum Kamieni Szlachetnych na peryferiach Jump City.
Na miejsce dotarłam tuż po zmroku, by nie zwrócić uwagi potencjalnych świadków. Założyłam czarne rękawiczki i poprawiłam włosy, aby mieć pewność, że w krytycznym momencie nie zdekoncentruje mnie rozwalenie się fryzury. W kieszeni miałam komunikator, dzięki któremu po zakończeniu misji miałam wezwać Joy i umówić się z nią na bezpieczne przekazanie towaru.
Muzeum był już zamknięte, co było dość dziwne. Byłam święcie przekonana, iż jest otwarte do 20, a była dopiero 19. Dla pewności przyjrzałam się tabliczce przy wejściu i okazało się, że mam rację. Czemu więc bez uprzedzenia zamknięto wystawę? Nie wiedziałam i właściwie mało mnie to obchodziło.
Jak zwykle, na początku wspięłam się na dach. Wyjęłam zza pasa pomięty (bo używany) plan muzeum i dokładnie wymierzyłam, gdzie znajduje się cel. Potem, gdy uzyskałam stuprocentową pewność, zabrałam się do wypalania okrągłego otworu.
Podobnie jak przy włamaniu do szkoły, pozostawiłam zawias, za pomocą którego mogłam później zamaskować dziurę. Wsunęłam palce w szczeliny i gdy znalazłam punkt oparcia, z wysiłkiem dźwignęłam metalową płytę w górę. Przypominała sztywną, grubą dachówkę i była diabelnie ciężka. Myślałam, że ciężar powyrywa mi z dłoni palce, ale w końcu przewaliłam ją na bok i wejście do muzeum stanęło otworem.
Zsunęłam się głową w dół do ciemnej otchłani. Wydobyłam z kieszeni torebkę magicznego pyłu (ha ha, chodzi się do starych sklepów) i sypnęłam garść w dół.
W zetknięciu z proszkiem odcinek po odcinku ukazały się promienie systemu alarmowego. Czerwone pasma syczały złowrogo, ale cały szkopuł w tym, że nie rozległ się żaden alarm. Pył, w nieznany mi sposób, ujawnił promienie, dzięki czemu dokładnie widziałam czerwoną pajęczynę holograficznych pasem, którą musiałam pokonać.
Dokładnie pode mną droga była wolna. Dopiero przy samej podłodze przecinał ją wąski, czerwony laser. Rozluźniłam nogi i zsunęłam się głową w dół, w ostatniej chwili robiąc efektowny przewrót w tył i unikając zabójczego promienia. Stanęłam w rozkroku, a pomiędzy moimi nogami biegło czerwone pasmo. Przesunęłam wzrokiem po labiryncie rozciągającym się przede mną i lekko odbiłam się stopami od zimnej posadzki.
Przeskoczyłam kilka laserów, gnąc się w dziwnym tańcu, aby ich nie dotknąć. Dalej jednak czyhała ściana czerwieni, której nijak nie byłabym w stanie pokonać. W ostatniej chwili rzuciłam się w bok, z gracją podbiegłam w górę po ścianie i dosłownie prześlizgnęłam się nad siatką promieni, niczym zawodniczka skoku o tyczce nad poprzeczką. W locie oceniłam układ następnych pułapek. To się schyliłam, to przemknęłam, skulona pomiędzy pasmami. Aż w końcu odnalazłam ukryty rytm i od tej pory szło jak z płatka. Lewa ręka, prawa noga, schylić się, cofnąć stopę, odbić się od krawędzi ściany, salto, uwaga, rozkrok, lądowanie, przysiad, chwila wytchnienia. I gdy złapałam oddech taniec zaczynał się znów. Przemierzałam czerwony labirynt pajęczyn, igrając z ryzykiem dotknięcia którejś z nich. Stawka była wysoka, porażka oznaczała śmierć. No, może bez przesady, nie tyle śmierć, co aresztowanie, kompromitację i utratę zlecenia. A w końcu zamierzałam popisać się przed Joy swoimi umiejętnościami i pokazać, że nie jestem pierwszą lepszą ulicznicą i nawet japońska zabójczyni nie może się ze mną równać.
Przede mną wyłoniła się ostatnia fala laserów. Po czole spłynęła mi strużka potu.
Linie nachodziły na siebie tak ściśle, że nie mogłam znaleźć żadnej pustki, żadnej szczeliny, którą mogłabym się przecisnąć. Nagle uświadomiłam sobie, że lewą stopą prawie muskam promień lasera przechodzący nad podłogą, złapałam się więc ściany i wypaliłam w niej oparcie dla rąk. Dzięki temu podciągnęłam się wyżej, gdzie nic mi nie zagrażało.
Prawdziwa łamigłówka znajdowała się na końcu korytarza.
Minuty mijały, a ja nie mogłam znaleźć wyjścia z sytuacji. Co robić? Wycofać się? Spróbować przesmyknąć między promieniami?
Wiedziałam, że nie dam rady przesunąć między szczelinami nawet talii, a co dopiero głowy czy ramion. Wątpię, by ktokolwiek mógł to zrobić.
Nie, znałam takiego kogoś. Bumblebee z Akademii. Gdyby zmniejszyła się do postaci owada, bez problemu przeleciałaby prze siatkę. Albo Bestia - mógłby zmienić się, bo ja wiem, w jaszczurkę i przejść środkiem korytarza bez narażania się na wykrycie.
Ale nie byłam żadnym z nich, dlatego musiałam dać sobie radę po swojemu.
I w tym momencie dojrzałam małą przerwę przy suficie. Miała aż 40 centymetrów długości, ale zaledwie trzydzieści szerokości. Normalnie nie dałabym rady się tam wcisnąć, gdy jednak uwzględnić przestrzeń poniżej sufitu... Tylko czy dam radę tam doskoczyć?
Zebrałam się w sobie i odepchnęłam się nogami od ściany, wystrzeliwując prosto na czerwone promienie. Spanikowana, strzeliłam różowymi błyskawicami pionowo w dół i jakimś cudem odbiłam się nieco wyżej. Przerwa między sklepieniem a laserami pędziła prosto na mnie. nadeszła chwila prawdy. A wtedy zrobiłam chyba najlepszą ewolucję w moim życiu.
Kierowana instynktem, wsunęłam do "okienka" najpierw idealnie wyprostowaną lewą nogę, po czym w ułamku sekundy zrobiłam szpagat i odchyliłam górną część ciała tak daleko do tyłu, że znalazła się w linii prostej z prawą nogą. Dotknęłam głową łydki i uznałam, że to idiotyczne uczucie.
Wszystko to trwało może dwie sekundy. Chwilę później ciężko wylądowałam po drugiej stronie, cała, ale maksymalnie obolała.
- Cholera - mruknęłam, rozcierając prawą nogę, w której coś mi głośno przeskoczyło. Nie było rady, cel był tak blisko, że nawet kuśtykając, musiałam do niego dotrzeć.zacisnęłam zęby i siląc się na zachowanie ostrożności, ruszyłam dalej korytarzem, zostawiając za sobą zabójcze pole laserów.
Kilka metrów dalej wznosił się podest z rzędem gablot. Odnalazłam tę, za którą błyskał czerwony kamień oszlifowany w taki misterny sposób, że aż mi na jego widok pociekła ślinka. Musiałam naprawdę stanowczo przemówić sobie do rozsądku, by powstrzymać chciwość i dotrzymać danego Joy słowa. On tak pięknie wyglądałby na mojej szyi... Brr, nie. Nie wolno mi tak myśleć. Chociaż z drugiej strony...
Nagle moje czoło przeszył znajomy ból. Wstrząsnęło to mną, ponieważ od dobrych kilkunastu godzin implant w moim umyśle nie dawał znaku życia. Przycisnęłam czoło do chłodnej szyby i westchnęłam. Po kilku minutach ból minął bez śladu, jednak mi do reszty zepsuł się humor.
Mimo to, praca czekała. Postanowiłam zrobić to tak jak zwykle - wysunęłam rękę i wzywając moc, obrysowałam promieniem energii szybę w gablocie. Szkło pisnęło cicho, ale poza tym wszystko grało. Wciągnęłam rękę po kamień i w tym momencie rozległ się alarm.
Szlag. szlag, szlag, szlag.
Złapałam rubin i wsadziłam za pas, w pośpiechu tworząc magiczną iluzję kamienia i wyciętej szyby na wystawie. Wspięłam się po ścianie i potężnym strzałem wysadziłam w górę fragment sufitu. Nie bawiłam się w subtelność i dyskrecję, skoro sprawa się rypła.
Wyskoczyłam jak oparzona z budynku i pognałam przed siebie, czując się jak ścigany królik. na horyzoncie dojrzałam Tytanów, przyspieszyłam więc kroku i przy najbliższej sposobności zeskoczyłam z dachu na jakąś ciemną uliczkę. Dopadłam klapy i zmuszona do ostateczności, zsunęłam się do podziemi kanalizacji. Cuchnęło jak spleśniały ser i wszystko podeszło mi do gardła, ale czułam się fatalnie i nie mogłam sobie pozwolić na walkę. Na pewno bym przegrała i nie dość, że by mnie złapali, to jeszcze straciłabym towar. Co to, to nie. Żaden szanujący się szmugler nie spojrzałby mi w oczy po czymś takim.
Chwilę oddychałam spazmatycznie po długim biegu, po czym rozprostowawszy kości, wyjęłam komunikator.
Na ekraniku zamigotała twarz Joy.
- I jak, młoda? - rzuciła. Zmełłam przekleństwo na języku i wymownie przewróciłam oczami.
- Radzę sobie świetnie. Kamyczek już czeka.
- To dlaczego jeszcze cię tu nie ma? - spytała z lekką pretensją w głosie.
- Musiałam się przewietrzyć, to wszystko - wymamrotałam, rzucając pierwszą lepszą wymówkę jaka wpadła mi do głowy.
- W KANALIZACJI!?
 Małe faux pas.
- Moja sprawa - odparłam szybko. Świetnie, teraz uzna mnie za jeszcze większą wariatkę. Ja to mam talent.
Po odgłosach, jakie usłyszałam, wywnioskowałam, iż Joy dostała ataku kaszlu.
- Róbta co chceta - powiedziała po chwili, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiał wschodni akcent. - Sayonara.
Rozłączyła się.
Westchnęłam ciężko i wspięłam się do wyjścia ze studzienki.
- Cześć - uśmiechnął się Robin.
Z przerażeniem zatrzasnęłam klapę, przytrzaskując mu palce. Puściłam się biegiem wzdłuż cuchnącego korytarza. Towarzyszyło mi bliskie echo ostrych przekleństw Robina i przerażony głos Gwiazdki.
- Młoda sanitariuszka z Tamaranu rusza z odsieczą - prychnęłam z ironią i przyspieszyłam kroku.

________________
To trochę dłuższe. dedykacja dla Rach, Star i Insanis <3 oraz Huntress, Kiry i Mii. Ach, For, jeśli to czytasz, to wiedz, że taniec z laserami jest własnie dla Ciebie.
Pozdrowionka ;) Niedługo nowa notka na TMPX. Trzymajcie się! :**

Ev(e)il

środa, 11 kwietnia 2012

Wspomnienie

Och, jestem pewna, że oczekiwaliście sceny jak z melodramatu. Że zaleję się łzami, osunę się na ziemię jak śpiąca królewna czy w najlepszym wypadku rzucę się Joy do gardła. Nic z tych rzeczy, byłby to strzał kulą w płot. Jednak żeby lepiej zrozumieć moją reakcję, muszę wam uświadomić coś o mojej rodzinie.
Nigdy nie darzyłam moich rodziców specjalnymi względami, właściwie nawet dobrze ich nie znałam. Kiedy miałam pięć lat zginęli "w wypadku". Ich śmierć mnie nie poruszyła, wydaje mi się nawet, że nikt mnie o niej nie powiadomił. Byłam wtedy rozpieszczonym dzieciakiem nie zwracającym uwagi na otoczenie. Rodzice pracowali w firmie i podejrzewam, iż nie prowadzili zbyt czystych interesów. A nawet jeśli, w końcu musieli nadepnąć komuś na odcisk. To ten ktoś prawdopodobnie wynajął moją japońską towarzyszkę. Wyeliminowanie z gry moich rodziców musiało być dziecinną igraszką dla kogoś takiego jak ona. Szast, prast, i po krzyku, a upozorowanie wypadku jest bardzo proste, jeśli wie się, jak się do tego zabrać. Podsumowując, oboje zginęli, a ja zostałam zaprowadzona do domu dziecka.
Był to jeden z lepszych okresów w moim życiu, i mniej więcej wtedy ujawniły się moje skłonności do dominowania nad rówieśnikami. Opiekunki miały ze mną masę kłopotów, a jednym z moich lepszych numerów było wysmarowanie pastą do butów Lizzy Berks i zawieszenie jej na żyrandolu. To były czasy...
Niestety, kiedy skończyłam siedem lat zaczął się przejmujący akt terroru - trafiłam do szkoły. Od początku całkiem nieźle radziłam sobie w nauce, ale za to byłam potwornie niezdyscyplinowana i leniwa. Potrafiłam doprowadzić nauczycielkę angielskiego do płaczu, a najlepsza zabawa zaczęła się wtedy, gdy odkryłam swoje moce. Nikt nie mógł mnie powstrzymać od zmuszania innych do spełniania moich zachcianek, a będąc w drugiej klasie budziłam strach wśród piątoklasistów. Rozbijałam się po całej szkole przez trzy lata, aż w końcu dyrekcja miała mnie serdecznie dość i postanowili mnie wywalić. I wtedy pojawił się on.
Brat Krwiak musiał obserwować mnie od dłuższego czasu, bo gdy przedstawił się dyrektorce jako mój wujek, okazało się, że wie o mnie praktycznie wszystko. Był miły, uprzejmy i miał ten dar przekonywania, który sprawia, że ludzie stają się ulegli jak baranki. Koniec końców zabrał mnie ze szkoły, podczas gdy ja nie miałam zielonego pojęcia, kim jest. Po drodze wszystko mi wyjaśnił, aż jego pochlebstwa przyniosły oczekiwany skutek - uwierzyłam, że jestem wyjątkową dziewczynką i mam zadatki na mistrza ciemnej gry.
I tak trafiłam do Akademii.
Wychodzi więc na to, że w moim życiu rodzice odegrali rolę zaledwie epizodyczną. Nie pamiętałam ich głosów ani imion. Byli mi tak odlegli, jak dawna wychowawczyni z początków nauczania, której twarz po kilku latach zaciera się w pamięci.
Joy stała z lodowatym uśmiechem zwyciężczyni, czekając na to, co uczynię.
Prychnęłam i wzruszyłam ramionami.
- Jeśli uważasz, że to mnie rusza, mylisz się. To, czy zarżnęła ich chińska hipochondryczka czy rozjechała ciężarówka, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia.
Joy skamieniała. Pierwszy raz uchwyciłam na jej twarzy autentyczne zdumienie, które po chwili ukryła za cynicznym uśmiechem.
- Świetnie grasz, wiesz? Na początku wydałaś mi się miękka, lecz teraz widzę, że jednak może kiedyś będą z ciebie ludzie. Ale skończ z tym teatrzykiem, nawet ja mam sentyment do moich rodziców i ich śmierć by mnie zraniła, tak?
Postąpiłam krok w jej kierunku tak, że niemal stykałyśmy się nosami. Z zadowoleniem odnotowałam, że jestem od niej o wiele wyższa, mimo, iż nosi buty na koturnach.
- Nie zrozumiałaś? - wycedziłam - Więc powtórzę jeszcze raz:
Z w i s a  m i  t o !
Joy cofnęła się ze zbolałą miną. Teraz to ja triumfowałam.
Po chwili drętwego milczenia przerwałam ciszę:
- Jaki chcesz klejnot i skąd?
Joy wbiła wzrok w ścianę. Z jakiegoś powodu wydała mi się jakaś... przygaszona.
- To... rubin, który skradłam już kiedyś. Raz. Dawno temu. Przypomina mi... kogoś. - w jej głosie brzmiała melancholia.
- A konkretnie?
- Egipski Rubin Nefretete.
No to mamy robotę.

_______
Przepraszam za króciuteńkie c o ś, ale się spieszę. Nową notkę dodam migiem, obiecuję, że będzie dłuższa. Dedyk dla Gwiazdeczki, Rach i Ravenei - zgodnie z obietnicą. Bonusowo jeszcze dla Kiry <3. I jak zwykle dla mojego Undertakera (wtajemniczony wie, o kogo chodzi) xD
Pozdrowionka :**
J.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Kontakt

Z zadowoleniem wgryzłam się w zapiekankę. Roztopiony ser pociekł mi po brodzie, parząc wargi. Otarłam usta dłonią i przełknęłam kęs gorącego, grzybowego farszu. Niebo w gębie.
Jedząc, cały czas szłam naprzód, mimo obolałych stóp i formujących się na nich pęcherzy. Nie miałam najmniejszej ochoty na spotkanie z Joy, ale skoro już wcześniej ustawiłam sobie taki cel, muszę z determinacją wytrwać do końca. Potem dopiero będę mogła pozwolić sobie na prysznic... Oraz leniwe popołudnie z książką w ręku.
Od Break Street dzieliło mnie zaledwie jedno skrzyżowanie. Przy przejściu dla pieszych wyrzuciłam papier po zapiekance do śmietnika i przeszłam przez ulicę, ignorując czerwone światło. Mój szósty zmysł nie wyczuwał żadnych glin na horyzoncie, mogłam więc pozwolić sobie na odrobinę samowoli.
Break Street była wąską uliczką cuchnącą stęchlizną. Był to jeden z mało uczęszczanych zaułków, pełnych śmieci i robactwa. Idealne miejsce dla grzyba.
Idąc wzdłuż brudnych murów i wypatrując numeru 38, co rusz wdeptywałam w stertę odpadków. W pewnej chwili do buta przyczepił mi się spory fragment pleśni. Ze wstrętem strząsnęłam obrzydlistwo z powrotem na ziemię, po czym ruszyłam dalej, starając się możliwie nie patrzeć na ziemię, żeby nie zwrócić zapiekanki.
Nagle wokół mnie pojawiły się rzędy mętnych okien z zaparowanymi szybami. Znikąd pojawiły się wąskie drzwi opatrzone tabliczkami z numerami lokali, jeśli tak można nazwać obskurne nory na tej ulicy.
Zatrzymałam się przed numerem 38. Szybka w okienku była zbita, a tabliczka zwisała smętnie z drzwi, z których łuszczyła się farba.
Porównałam numer mieszkania z tym, który zapisałam długopisem na przedramieniu, i dopiero wtedy nacisnęłam dzwonek. W tym samym momencie poderwałam się, przerażona, ponieważ tuż nad moją głową rozległ się wysoki, rozpaczliwy kobiecy pisk. Czekałam na odgłosy strzałów albo szamotaniny, a nawet przezornie odsunęłam się od okna, gdyby przypadkiem ktoś postanowił z niego wypaść, ale nic się nie wydarzyło. Zamiast tego usłyszałam ciche skrzypnięcie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że dźwięk ten wydają drzwi, które powolutku zaczęły się otwierać. Cofnęłam się o krok, zastanawiając się nad wyglądem mojej nowej "sojuszniczki".
Moja psychika zostawiła wystawiona na ciężką próbę.
Spojrzałam w oczy niskiej, baryłowatej kobiecie z polikami buldoga i chytrym, niemal lisim spojrzeniem. Wyglądała jak emerytowana ropucha skrzyżowana z liliputem. Jej wargi rozchyliły się, odsłaniając krzywe, pożółkłe zęby, a na pomarszczonej twarzy pojawiła się dodatkowa sieć zmarszczek.
- Jinx, tak? - zaskrzypiała.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Jasne - wydusiłam po chwili milczenia, a mój głos wydał mi się czysty i aksamitny w porównaniu z dźwiękiem, który przed chwilą wydała moja towarzyszka.
Stałam, czując się jak ostatnia idiotka, aż w końcu staruszka obróciła się i wskazała mi drzwi.
- Wejdź, mała - skrzeknęła, a ja niechętnie weszłam do mieszkania.
Ku mojemu zdziwieniu, wnętrze było totalnym przeciwieństwem wyglądu z zewnątrz.
Stałam na gładkim, czerwonym dywanie wzbogaconym ornamentami. Z sufitu zwisał żyrandol, a gdzieniegdzie ustawiono lampy, których abażury ozdobiono japońskimi (lub chińskimi, nie mam bladego pojęcia) symbolami. Wszystko aż lśniło czystością i widać było, że dekorator tego wnętrza nie był pozbawiony dobrego smaku.
- Eee... A więc? - rzuciłam w przestrzeń.
Kobieta znów zmarszczyła usta w uśmiechu.
- Joy-chan czeka na ciebie na górze.
Pozostawiła mnie z nieogarniętym wyrazem twarzy i zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu.
Joy-chan!?
Uznałam, że góra prawdopodobnie oznacza pokój na wyższym piętrze, odnalazłam więc schody i weszłam po nich, uważając, by nie zaklinować stopy między licznymi szparami pomiędzy deskami.
Był tam tylko jeden pokój. Zza zamkniętych drzwi dochodził czyjś cichy, melodyjny śmiech. Miał on w sobie jakąś obcą nutę, jakby akcent, którego nie potrafiłam zdefiniować.
W tym samym momencie chichot ucichł, jakby zdano sobie sprawę z mojej obecności.
- Wejdź. - odezwał się po chwili  głos, a ja bez wahania wpadłam do środka.
Na obitej czerwienią sofie siedziała najdziwniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałam. Miała lekko skośne oczy, czarną grzywkę i wysoko upięty kok z wbitym w środek sztyletem. Nosiła coś pomiędzy kostiumem a kimonem, a w talii opasywała ją czarna, połyskująca szarfa ozdobiona kilkoma symbolami w nieznanym mi języku. Fizjonomia dziewczyny przywodziła na myśl beznamiętne spojrzenie węża, a spod czarnych jak heban włosów wyglądały chytre oczy pełne pogardy. Jej dłonie osłaniały czarne rękawiczki nabite ćwiekami.
Moja pierwsza myśl: mam przed sobą płatną zabójczynię.

Dziewczyna odrzuciła do tyłu grzywkę i wybuchnęła tym samym, obcym śmiechem.
- Jinx. Dobrze mówię? - zapytała z wschodnim akcentem, mierząc mnie od stóp do głów ironicznym spojrzeniem.
- Nie znam cię. Nie chodziłaś ze mną do klasy - rzuciłam sucho, wpatrując się w nią badawczo.
Dziewczyna uśmiechnęła się z pobłażaniem.
- No wiesz, szybka to ty nie jesteś. W życiu na oczy nie widziałam szkoły, do której chodziłaś - powiedziała.
Zmarszczyłam brwi.
- No to na co ta cała maskarada? - spytałam. - Po co zawracasz mi głowę, skoro nawet się nie znamy!?
Joy (bo nie miałam wątpliwości, że to była ona) uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a jej zęby zalśniły upiornie.
- Mam do ciebie mały interes. Taka sprawa, której nie mogę załatwić osobiście z przyczyn... prywatnych.
Prychnęłam ostentacyjnie.
- A skąd masz mój adres? I dlaczego ja?
- O adres absolwentki Roju nie tak trudno. Zresztą jakiś gość reklamuje cię na wszystkich możliwych stronach w sieci.
- Kto!?
- Mechaspider78, o ile się nie mylę. Po jego wypowiedziach na forum wnioskuję, że to ciężki przypadek świra, ale...
Gizmo. Zatłukę tą wredną larwę.
- Jasne. Nadal nie odpowiedziałaś na drugie pytanie. - mruknęłam.
Joy przeszła przez pokój i stanęła przy mnie.
- Hmm, powiedzmy, że wydałaś mi się odpowiednią kandydatką do tego, o co zamierzam cię poprosić.
Westchnęłam.
- A o co zamierzasz mnie poprosić? Wiesz, nie dysponuję wolnym czasem do tego stopnia, żeby spełniać zachcianki jakiejś japońskiej hrabiny Pompidou.
Najwyraźniej dotknęłam ją do żywego, bo błyskawicznie wysunęła z koka sztylet i sekundę później przyciskała mnie kolanami do ziemi, a zimne ostrze dotykało mojego gardła.
- Przypominam ci, że jeszcze nie wiesz, kim jestem - ostrzegła - A jeśli drugi raz mi podpadniesz, nie dam ci na to szansy.
Kopnęłam ją w brzuch i podniosłam się z ziemi.
- A więc czego chcesz!? - wrzasnęłam. Joy wstała z podłogi z drwiącym uśmieszkiem na wargach.
- Potrzebuję pewnego klejnotu, a tak się składa, że gliny mają mnie na oku od dwóch dni. Otoczyli całą ulicę i jeśli pokażę się na zewnątrz, jak nic złapią mnie i przymkną.
- Dałabyś się złapać? - zachichotałam złośliwie.
Joy błysnęła sztyletem.
- Przyjmijmy, że tak - rzuciłam szybko, wycofując się przezornie w kąt pokoju.
W tym momencie przypomniała m się pewna znacząca kwestia.
- A co za to dostanę? - zapytałam.
Japonka wyszczerzyła zęby i nareszcie zrozumiałam, dlaczego tak błyszczą w słońcu. Były zrobione z metalu.
- Zapłacę ci pieniędzmi, za które zabiłam twoich rodziców.

czwartek, 29 marca 2012

Szpieg

Szkoła. Na sam jej widok dostałam gęsiej skórki. Widok ponurego, obskurnego budynku ze ścianami pomazanymi graffiti obudził we mnie stare wspomnienia, o których wolałabym zapomnieć.
Wysoki płot wyglądający tak nieprzystępnie jak szereg skierowanych w górę czarnych włóczni otaczał budowlę wraz z zeschłym trawnikiem i sterczącym z niego rachitycznym krzakiem. No po prostu sceneria jak z horroru.
Niepewnie popchnęłam przechyloną, zardzewiałą bramę. Zawiasy wydały dramatyczny pisk. Wzdrygnęłam się i przez wąską szparę wślizgnęłam się na teren szkoły, uważając, by nie nastąpić na żadną gałązkę. Szkoła wyglądała na opuszczoną, brakowało tylko okien zabitych deskami. Inna sprawa, że gdy do niej chodziłam, prezentowała się identycznie. 
Przemknęłam przez podjazd i przywarłam do muru po drugiej stronie. Powoli zsunęłam się do przysiadu, po czym zgięta wpół zakradłam się pod rząd okien. Wyprostowałam się nieznacznie, tak, ze moje oczy znalazły się tuż nad parapetem, i wbiłam wzrok w mętną szybę.
Była to jedna z klas. Lekcje jeszcze się nie rozpoczęły, ale ścienny zegar, który wisiał samotnie w kącie wskazywał siódmą dwadzieścia. "Jeszcze trochę, a uczniowie zaczną się schodzić", pomyślałam. Przeniosłam spojrzenie na sąsiednie okno, które było trochę mniejsze od pozostałych. Wystarczył jeden rzut okiem i przekonałam się, że jest to nic innego jak zapomniany składzik na miotły. Całe szczęście, że takie miejsca nie istnieją tylko w książkach o tajnych agentach, inaczej ciężko pracujący przestępca nie miałby gdzie się zaszyć...
Rozejrzałam się wokoło, by sprawdzić, czy na ulicy nie ma nikogo (na przykład starej babci czekającej na autobus), po czym dałam susa pionowo w górę. Odbiłam się nogami od parapetu, a ułamek sekundy później  wyrzuciłam ręce przed siebie i zręcznie złapałam framugę okna powyżej. Szybkim ruchem podciągnęłam się i po chwili stanęłam na dachu budynku. Voila!
Teraz wystarczyło niepostrzeżenie dostać się  do szkoły i odnaleźć gabinet dyrektora, gdzie zapewne przechowywane są wszystkie dokumenty. To nie powinno sprawić żadnych trudności komuś takiemu jak ja. 
Odnalazłam miejsce, pod którym znajdował się składzik i wypaliłam w dachu idealne koło. Podniosłam wycięty fragment niczym klapę i zeskoczyłam w dół, do wnętrza szkoły.
Tam, gdzie wylądowałam, było zupełnie ciemno. Nagle poczułam, jak coś zamyka mnie w miękkim, dusznym uścisku. Zaczęłam się szamotać, próbując uwolnić się od niespodziewanego intruza, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że atakuję stary mop i kilka ręczników. Zakłopotana, odepchnęłam wszystko na bok i dopchałam się do drzwiczek schowka. Przyłożyłam do nich ucho i nie zarejestrowawszy żadnego niepokojącego dźwięku,wymknęłam się na korytarz.
Natychmiast w nos uderzył mnie silny zapach środka do froterowania podłóg. Powstrzymałam odruch wymiotny i przyciskając do twarzy rękaw, ruszyłam w kierunku schodów. Moje lekkie kroki odbijały się cichym echem, tak, że szłam z duszą na ramieniu. Z tego, co pamiętałam, gabinet dyrektorki znajdował się na parterze po prawej stronie, i nie myliłam się. Po chwili dotarłam do twardych, dębowych drzwi z mosiężną tabliczką głoszącą  Dyrekcja i Sekretariat.
Nacisnęłam klamkę, ale ta nie ustąpiła. Nie zadziałał również niezawodny numer ze spinką do włosów. Wobec tego cienką niczym laser wiązkę różowego promienia skierowałam do wnętrza zamka. Pobawiłam się chwilę z mechanizmem, aż wreszcie drzwi stanęły otworem. 
Pokój był stosunkowo skromny, jedyne, co rzucało się w oczy, to potężne biurko z ciemnego drewna ustawione pod oknem i rzędy szuflad pod ścianą. Tu z pewnością gromadzono dane.
Podeszłam bliżej i zauważyłam, że na każdej szufladzie widnieje nalepka z kolejną literą alfabetu. Dokumenty segregowano więc  alfabetycznie, a nie według roczników. To utrudniało sprawę, bo nie znałam nazwiska Joy. I co teraz?
Nagle mój wzrok padł na ukrytą w kącie komodę z małym napisem Katalog klas według roczników. 1986-2012.  Bingo!
Po krótkich poszukiwaniach odnalazłam przegródkę z datą 2004-2005, a w niej teczkę klasy 3 C. Mojej klasy.
W środku znajdowało się kilka kartek: osiągnięcia klasy na przestrzeni roku szkolnego, kilka dyplomów poszczególnych uczniów, spis nazwisk oraz zdjęcie klasowe.
Pierwsze, co wpadło mi w ręce, to lista uczniów. W 2004 roku klasa liczyła dziewiętnaście dzieciaków i w trzech czwartych byli to chłopcy. Przewertowałam wzrokiem kilka linijek ( Lesley Johns, Marie Kevin, Samuel Mayer etc.) i w końcu dotarłam do swojego nazwiska (od razu zapowiadam, że go nie poznacie). W tamtych czasach znano mnie pod innym, mniej wyróżniającym się imieniem. Stąd wniosek, że Joy wie o mnie więcej, niż przypuszczałam. W końcu w e-mailu zwróciła się do mnie per "Jinx", a będąc w trzeciej klasie jeszcze nawet nie marzyłam o takim pseudonimie operacyjnym. 
Sprawdziłam już ponad dziesięć nazwisk, ale wśród nich nie znalazłam żadnej Joy, Johanny czy innej Jo-Jo. Kiedy zaczęłam zbliżać się do końca, wpadła mi do głowy myśl, że być może "Joy" również nie jest prawdziwym imieniem. W gruncie rzeczy, kiedy mi się przedstawiała, zależało jej głównie na przekazaniu adresu, w tym przypadku Break Street, jak to tam było, 38. Skąd miała przypuszczać, że postanowię odnaleźć w szkolnym archiwum jej dane sprzed ośmiu lat? 
19. Alice Stanley.
Wsadziłam kartkę z powrotem do teczki i bez przekonania przyjrzałam się zdjęciu klasowemu. Z trudem odnalazłam samą siebie, nie wspominając o jakiejkolwiek znanej mi osobie (inna sprawa, że nikogo nie pamiętałam). Z rozbawieniem spojrzałam na ośmioletnią Jinx.
Miałam okrągłą buzię z pulchnymi, zarumienionymi policzkami, a spod różowej grzywki wyglądały duże, błyszczące badawczo oczka. Wtedy w ogóle nie spinałam włosów, a te, pozbawione kontroli, wręcz stały na mojej głowie. Zanotowałam w duchu, że niesforna czuprynka wygląda słodko.
Pomijając grubasa z aparatem na zębach, reszta dzieci prezentowała się przeciętnie. Zamierzałam odłożyć zdjęcie, ale gdy zauważyłam stojące obok biurka ksero, zmieniłam zdanie. Podeszłam do niego i wydrukowałam czarno-białe kopie wszystkich dokumentów znajdujących się w teczce 3C. Wyjęłam z szuflady pustą teczkę na dokumenty i wsadziłam do niej ciepłe jeszcze kartki, po czym spojrzałam na zegar. Za dwie ósma, pora uciekać. James Bond zdobył tajne akta, teraz nie pozostaje mu nic innego, jak zwijać manatki.
Wzięłam pod pachę teczkę i wyszłam na korytarz. Miałam mały problem, co zrobić z drzwiami, których zamek został przecież uszkodzony. Po chwili namysłu cieniutkim promieniem nadtopiłam wnętrze zamka. To opóźni tego, kto będzie chciał dostać się do środka, i sprawi wrażenie, że zamek się zaciął.
Pobiegłam do schowka na miotły i wspięłam się do otworu w suficie. Kiedy dostałam się na dach, zamknęłam i zamaskowałam wycięty otwór, tak, by nikt nic nie zauważył.
Jeden rzut oka i przekonałam się ,że przed szkoły stoi tłumek czekających  początek lekcji uczniów, pobiegłam więc na tyły budynku i dopiero tam zeskoczyłam na ziemię. Szlag, wylądowałam w ciernistych krzakach.
- CENZURA -
Kiedy wydłubałam kolce z ciała i otrzepałam ubranie (oraz zamaskowałam oczko w rajstopach ciągnące się od pięty aż po łydkę), byłam gotowa do drogi. Postanowiłam po drodze kupić sobie zapiekankę, ale na razie priorytetem było spotkanie z Joy.
Agent 007 gotowy do misji...

______________________
I jak? Notka trochę szpiegowska, ale chyba nie wyszło aż tak źle? (dzisiaj mam przypływ dobrego humoru na wieczór) :)
Dedykacja dla drużyny z My_Savior - wtajemniczeni wiedzą, o kogo chodzi ;)

Ah, i mam do was pytanie - Jakie nadzieje wiążecie z nową postacią? Piszcie, a może wykorzystam wasze sugestie... ^^

J.

niedziela, 25 marca 2012

Wszystkie drogi prowadzą do... budy

"Siema. Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale chodziłyśmy przez rok do tej samej klasy w podstawówce. No, do czasu, aż Krwiaczek cię zwerbował do tej waszej akademii. Tak czy siak, jeśli jesteś zainteresowana spotkaniem z koleżanką po fachu, znajdziesz mnie na Break Street 38. Zaręczam, że dawno wyrosłam z kucyków Pony. Joy."

Zjechałam myszką na sam dół, ale to było wszystko. Panna Joy, kimkolwiek była, przysłała tylko te kilka zdań. Krótko i zwięźle, nie przejmując się słowami. Znam ten typ.
Przeczytałam lakoniczną wiadomość jeszcze trzy razy, ale nie odnalazłam w niej żadnego ukrytego sensu. Najwyraźniej "Joy" nie należała do osób lubiących bawić się szyframi i tajnymi kodami. Jeśli chodzi o mnie, był to duży plus. Zawsze denerwowały mnie wszelkie gierki słowne, między innymi z tego powodu nie czytam kryminałów. Aż się człowiekowi rzygać chce od tych wszystkich listów z pogróżkami, które zostawiają porywacze, a  które później odczytuje jakiś błyskotliwy Sherlock Holmes. Kody, przesuwanie liter, czytanie co drugi wyraz... To strasznie nieżyciowe. Bo powiedzcie, jeśli jakiemuś gościowi zależy na tym, by go nie wykryto, po co miałby podsuwać policji informacje o sobie w zakodowanym dokumencie!? Na co mu to? 
No dobra, trochę odeszłam od tematu.  W każdym razie, okazało się, że "anonimowa wiadomość", z której robiłam wielkie halo, okazała się krótką informacją od starej koleżanki. Problem polega na tym, że nie mogłam jej sobie przypomnieć. Joy... Nie, nie znam nikogo takiego. Ale jeśli to nie pełne imię, to może skrót? Joyce? Joanna? Joey? Gdzie tam. Totalne zaćmienie.
Ze złością trzasnęłam myszką o blat. Plastikowa obudowa pękła, rozsypując się po stole. Zignorowałam to i rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś kartki. W sali niczego nie było. Przetrząsnęłam nawet zaplecze, ale najwyraźniej papier trzymano gdzieś indziej. Złapałam więc pierwszy lepszy długopis z tych, które leżały na biurku i szybko nabazgrałam adres Joy na przedramieniu. 


Break Street 38


"Oczywiście zakładając, że to w Jump City" - dodałam w myślach. Zakryłam napis rękawem, po czym wróciłam do komputera. Paroma kliknięciami usunęłam historię przeglądania, po czym wyłączyłam system. Zajęło mi to około piętnastu minut (uwzględniając czekanie, aż komputer zareaguje). Schowałam pękniętą myszkę pod blatem i od niechcenia zerknęłam na zegar. Siódma.
"O NIE! Zaraz otwierają!" - przemknęło mi przez myśl. Szybko rzuciłam się do drzwi, ale wyhamowałam w pół kroku. Po drugiej stronie stał przy nich chudy facet z kozią bródką i laptopem pod pachą. Z rozdziawionymi ustami wpatrywał się w dziurę w miejscu, gdzie kiedyś był zamek. Nie dałam mu czasu na wyjście z szoku.  Bez wahania wybiłam szybę najbliższego okna fioletowym promieniem. Zwinnie wyskoczyłam na zewnątrz razem z gradem odłamków szkła, złapałam się rynny i nim koleś zdążył zamknąć gębę, byłam już na dachu. Stamtąd przeskoczyłam na szczyt sąsiedniego budynku i po chwili zeskoczyłam na ziemię na zupełnie innej ulicy. Lądując, podchwyciłam przerażone spojrzenie staruszki stojącej na przystanku. Odchrząknęłam, otrzepałam ubranie i pomknęłam w długą. Babcia podrapała się po głowie i zaraz jej uwagę zwrócił wjeżdżający do zatoczki autobus. Odetchnęłam z ulgą, bo kobieta wyglądała na taką, która po pięciu minutach zapomni o różowowłosej panience, którą przyłapała na skakaniu z dachu. Moje szczęście.
Znajdowałam się przy Rondzie Kelvina, zawędrowałam więc na drugi koniec miasta. Stopy bolały mnie na myśl, jaki kawał drogi na nich pokonałam. Zastanawiałam się właśnie, czy wziąć autobus, czy może wpaść jeszcze na Break Street, która (jak wyczytałam z planu miasta) znajdowała się kilka przecznic stąd. W pewnym momencie podczas wertowania mapy uświadomiłam sobie, jak blisko jest stąd do podstawówki, do której kiedyś chodziłam. Do czasu, aż w trzeciej klasie Brat Krwiak zwrócił uwagę na moje predyspozycje i wyrwał mnie stamtąd. I tak zamierzali mnie wyrzucić za terroryzowanie koleżanek, tak na marginesie.
Wracając do wątku - w szkole powinno być archiwum, albo przynajmniej jakiś spis uczniów z ostatnich lat. Przy odrobinie szczęścia od Fortuny (nie kojarzyć z sokiem) znajdę w nim informacje o Joy. Głupio byłoby ją odwiedzić, nie wiedząc o niej zupełnie nic... Zwłaszcza, że na razie nie widzę powodu, z jakiego miałabym ją odwiedzić. Jak ona to ujęła... "z koleżanką po fachu.." Czyżby również zeszła na  złą drogę? 
Zaczęło mnie to powoli interesować. Bądź co bądź, koleżanka - bandytka by się przydała. Wreszcie nie tylko ja musiałabym zaganiać Gizma i Mamuta do roboty... Brzmi kusząco.
"A, niech będzie" - zdecydowałam się wreszcie - "Idę."
Przeskoczyłam przez ogrodzenie i ruszyłam w kierunku szkoły.


____________________________________
Ha! Tego się nie spodziewaliście, co? Jinx zrobiła was w jajco :P Notka z dedykacją dla...
Gwiazdeczki - Twoja notka powaliła mnie na kolana!
For - poprawczaka nie daruję!!!
SandryMT - na Twój komentarz zawsze mogę liczyć ^^
Huntress - To gdzie ta Twoja wredna notka, którą obiecałaś? xD


Arivederci, moje kochane demonki <3 (Odbija mi)


Wasz Shinigami xD





sobota, 17 marca 2012

Na mieście ^^

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. I to nie dlatego, że bałam się kolejnych koszmarów. Po prostu z jakiegoś niezrozumiałego powodu mój organizm nie potrzebował więcej snu. Po kilkudziesięciu minutach przewracania się w pościeli dałam za wygraną i wstałam. Pierwsze co zrobiłam, to wyrzuciłam resztki wypalonej świecy zapachowej do kosza, po czym ogarnęłam włosy (utrzymanie w ryzach mojej fryzury jest masakryczne, ale cóż, liczy się efekt)...
Zrzuciłam z siebie pogniecioną koszulę nocną i poszłam się odświeżyć. Po chwili, ubrana i umyta, wyszłam z pokoju.
Zza drzwi pokojów chłopaków dochodziła zgodna symfonia chrapania. Przemknęłam szybko przez korytarz i na paluszkach zakradłam się do kuchni. Poszukałam dłonią kontaktu, ale mogłam tylko pomarzyć o zapaleniu światła - pewien śmierdzący leń nawet nie kiwnął palcem, żeby włączyć zasilanie.
Przeklinając pod nosem Masakrę_W_Tokio oraz wszystkie kretyńskie gry tego świata, cofnęłam się do mojego pokoju po stary świecznik. Chwilę zabrało, nim wygrzebałam go ze sterty rupieci, ale w końcu to mi się udało i triumfalnie podążyłam do kuchni.
Zapaliwszy siedem świec, zajrzałam do chlebaka w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Znalazłam resztki zapleśniałej bułki, co zniechęciło mnie do dalszych poszukiwań. Bez przekonania otworzyłam lodówkę i ujrzałam swoje odbicie na zamarzniętej, tylnej ściance. Półki świeciły pustkami, nie licząc małej butelki ketchupu. Wzięłam ją do ręki i wzdrygnęłam się - była śliska i pokryta jakąś mazią, która kleiła mi się do palców. Przeczytałam datę ważności - 03/05/2006. Bez komentarza. Odstawiłam emerytowany ketchup na jego miejsce i zamknęłam lodówkę. Nie miałam wyboru - musiałam iść do sklepu.

Postanowiłam pierwszy raz w życiu nie zwrócić na siebie uwagi i normalnie zapłacić za zakupy. Do szczęścia brakowało mi tylko Tytanów na karku. Wątpię, żeby w środku nocy zajęli się czymś tak błahym, jak drobna kradzież, ale lepiej nie kusić losu. Los sam da ci w kość.

Założyłam bluzę i zakryłam włosy kapturem, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Złapałam siatkę na zakupy i już miałam wychodzić, kiedy przypomniałam sobie o pieniądzach. Pogrzebałam w kieszeni, gdzie jeszcze wczoraj miałam dychę, albo i dwie. Nic. Pusto.
Spenetrowałam sąsiednie kieszenie i portmonetkę, ale nic nie znalazłam. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że Gizmo i Mamut świsnęli mi wszystko, żeby napchać się pizzą.
Bez ceremonii wparadowałam do pokoju Gizma i za pomocą agrafki włamałam się do szuflady jego biurka. Bez trudu znalazłam to, czego szukałam - stanowczo zbyt wypchany portfel.
"Nie miałem drobnych, tak?" mruknęłam z ironią, po czym wsunęłam pieniądze do kieszeni. Mała rekompensata plus odsetki.

Wychodząc z ciekawości spojrzałam na zegar. Dochodziło wpół do piątej.

Koło muzeum znajdował się całodobowy - mijałam go często podczas wizyt w celu...ekhem... podziwiania eksponatów. Po drodze trzeba było przejść koło banku i cerkwi. O tej porze ulice były puściutkie, co nie napawało optymizmem, zwłaszcza, że ciemno było jak u Murzyna pod koszulą. Szłam szybkim krokiem, mając lekkie deja vu - przecież to samo działo się w moim śnie. Zaczęłam łapać się na tym, że wypatruję monstrualnego Jedwabka, dałam więc sobie z liścia i ruszyłam dalej.
W końcu dotarłam do celu - nad małym, burym budyneczkiem migotał ułożony z zielonych diod napis "24H".
Popchnęłam drzwi łokciem, po czym wślizgnęłam się do wnętrza. Gruba kasjerka ze znudzoną miną trzymała wartę za ladą. Na popielniczce piętrzył się stos niedopałków. Kobieta zaciągnęła się, nie patrząc na mnie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że mnie nie usłyszała. Ech, człowiek się przyzwyczaja do skradania się na palcach... Odchrząknęłam. Sprzedawczyni podniosła wzrok znad magazynu i papieros wypadł jej z ust. Pospiesznie schowała popielniczkę za ladą i spytała lekko zachrypniętym głosem:
- Czym mogę panience służyć?
Podeszłam do niej, próbując ignorować to, że oczy łzawią mi od dymu, który wypełniał całe pomieszczenie.
- Jaki ma pani chleb? - spytałam niewinnie.
- Pszenny, biały, razowy i z makiem - wyrecytowała, patrząc na mnie podpuchniętymi oczami.
- Biały - odparłam, unikając jej wzroku. W tej chwili żałowałam, że nie założyłam szkieł kontaktowych, które ukryłyby moje kocie źrenice.
- W całości czy krojony?
- Kro... krojony - mruknęłam. Czułam na sobie jej podejrzliwe spojrzenie. Cholera, co ja tak intrygowało? Dla pewności nie nawiązywałam z nią kontaktu wzrokowego.
- Ile płacę? - spytałam szybko, by przerwać krępujące milczenie.
- Złoty dziesięć. Siateczkę?
- Nie, dziękuję.
Kiedy sięgałam po chleb, sprzedawczyni znienacka złapała mnie za nadgarstek.
- Skąd jesteś? - spytała. - Nie znam ciebie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - rzuciłam opryskliwie, po czym wyrwałam rękę z jej uścisku i z chlebem pod pachą wybiegłam ze sklepu.

Przez całą drogę do bazy zachodziłam w głowę nad dziwnym zachowaniem kasjerki. Przecież normalnego sprzedawcy nie obchodzi, skąd jest jego klient. Zresztą Jump City jest dość dużym miastem, istnieje więc prawdopodobieństwo, że tu mieszkam, mimo, że ona mnie nie zna. Mogłam być zresztą przejazdem.
Dopiero pod drzwiami uświadomiłam sobie, że ani nie zapłaciłam za chleb, ani nie kupiłam nic innego. Szynki, sera, mleka... niczego. Zła na siebie samą, cofnęłam się, wybiłam szybę w pierwszym lepszym sklepie i bez skrupułów zwinąwszy kilka produktów, dałam nogę.
Kiedy zajadałam chleb z szynką i kiszonym ogórkiem, kuchenny zegar wskazywał kwadrans po piątej. Zaparzyłam sobie czerwoną herbatę i usiadłam w salonie, obserwując wschód słońca. Był poniedziałek trzydziestego kwietnia.
Skończyłam śniadanie, kiedy słońce wstało już na dobre. Odsłoniłam żaluzje w całej bazie, żeby wpuścić do środka światło. "Dopóki Gizmo nie uruchomi prądu będę zmuszona kłaść się o zachodzie słońca" pomyślałam ze złością. Wtedy przypomniała mi się wiadomość od anonimowego nadawcy. Zaczęła mnie zżerać taka ciekawość, że nie mogłam dosłownie usiedzieć na miejscu. Mniej więcej wtedy wpadłam na pewien pomysł.
"Nie muszę czekać na Gizma" - pomyślałam - "Wystarczy, że znajdę jakikolwiek komputer, który jest podłączony do sieci. Hm, kafejka internetowa?"

Figa z makiem, kafejkę otwierali dopiero o siódmej. Nie chciało mi się czekać tak długo, postanowiłam więc włamać się do środka. Różowym promieniem wycięłam z drzwi zamek, po czym włożyłam rękę do środka przez powstały otwór. Pogmerałam chwilę przy klamce i niecałą minutę później byłam już we wnętrzu kafejki.
Komputery stały w dwóch rzędach. Usiadłam przed pierwszym z brzegu i włączyłam go przyciskiem.
Nic.
Na początku zgłupiałam, ale po chwili palnęłam się w czoło i poszłam na zaplecze, gdzie bez trudu znalazłam dźwignię (czy coś w tym stylu), czym włączyłam prąd. Zabawne, że uruchamiam zasilanie w kafejce internetowej, ale we własnym domu nie umiem :P

Tym razem komputer bez problemu się włączył. Na ekranie wyświetlił się napis "Windows 98", co mnie załamało. Patrzyłam na ładujący się w żółwim tempie pasek i z trudem tłumiłam ziewanie.
W końcu, kiedy byłam o włos od drzemki, system był gotowy do pracy. Kliknęłam na ikonkę Firefoksa.
Minęło dziesięć minut, podczas których liczyłam muchy na suficie. Długo jeszcze?
Na szczęście nie. Na monitorze wyświetliło się logo Google'a. Złapałam przedpotopową klawiaturę i zaczęłam niezdarnie wstukiwać litery w okno wyszukiwarki.
Kiedy wreszcie uruchomiłam pocztę, była szósta z minutami. Komputer zdążył dwa razy się zawiesić, a ja byłam cała spocona. Najechałam kursorem myszki na wiadomość bez tematu i kliknęłam. "Ładowanie..."
Sama dziwiłam się swojej anielskiej cierpliwości. O szóstej dwadzieścia cztery system wyświetlił wiadomość na ekranie. Zaczęłam czytać.

_______________
Buahaha, będę wredna i na wiadomość jeszcze poczekacie :P Mimo tego tę obmierzłą notkę dedykuję Star, Rachel, SandrzeMT, Meii, Huntress, Fori oraz Zagubionej <3. Jak widzicie, trochę tu tłoczno xD Jak o kimś zapomniałam, to trąbić ;)

May the Force be with you!

J.

środa, 14 marca 2012

Krwiożerczy pupilek - czyli mój mały koszmar

Z odrętwienia wyrwało mnie ciche brzęczenie. Otworzyłam oczy i tuż obok
ujrzałam grubego trzmiela. Znajdowałam się na zalanej światłem łące, pełnej pachnącego kwiecia i kolorowych owadów. Właśnie rozglądałam się z otwartą buzią, gdy na głowie poczułam delikatne łaskotanie. Dotknęłam ręką włosów i tym samym spłoszyłam cudownego motyla, który odfrunął leniwie, połyskując skrzydłami w promieniach słońca.
Wstałam i objęłam spojrzeniem krajobraz aż po horyzont. W pięknie tej łąki było coś... co napawało mnie tęsknotą. W pewnym momencie poczułam taki smutek, że niemal sprawiło mi to fizyczny ból. Przysiadłam na trawie i pogrążyłam się w myślach, bezwiednie podążając wzrokiem za biedronką wspinającą się po liściu.
"Co ja tu robię?"- uświadomiłam sobie nagle i w tym momencie łąka zniknęła. Zamiast niej była już tylko ciemność i otaczająca mnie mgła. Z jakiegoś powodu przestraszyłam się i zaczęłam biec. Nie wiedziałam, dlaczego to robię, ale czułam, że muszę uciekać. Z oparów mgły powoli wynurzały się ciemne zaułki, a ja mijałam je, przyspieszając z bijącym sercem. Coś czaiło się w mroku. Czułam, że jestem obserwowana.
W pewnym momencie potknęłam się i upadłam na beton. Usłyszałam za sobą trzaśnięcie, i, przerażona, zerwałam się z ziemi. Nikogo nie widziałam, ale czułam czyjąś obecność. Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie, prosto w objęcia mgły.
Po chwili kątem oka ujrzałam cień. Obejrzałam się. Nikt mnie nie śledził. Ruszyłam więc dalej na trzęsących się nogach. Kilka metrów dalej coś otarło się o moje ramię. Wzdrygnęłam się i przyspieszyłam kroku, rozglądając się nerwowo. Ani żywej duszy.
Nagle uderzyłam w twardy mur. Zbadałam ścianę dłońmi, ale wyglądało na to, że tej przeszkody nie ominę. Muszę zawrócić.
Wtedy za sobą usłyszałam szelest.
Powoli odwróciłam się i wrzasnęłam.
Z mgły wyłonił się olbrzymi potwór. Ociekał białym śluzem, a gdy jego paszcza rozwarła się, wydał z siebie basowy, przerażający ryk.
Osunęłam się na ziemię i oczekiwałam najgorszego. Zacisnęłam powieki.
Długi szelest oznaczał, że straszydło się zbliża. Zacisnęłam dłonie w pięści i spróbowałam przyzwać swoją moc. Na próżno.
Na moją łydkę spłynęła kropla śluzu. Przylgnęłam plecami do muru i skuliłam się jeszcze bardziej. Czułam się jak maleńka myszka zagoniona do pułapki w obskurnej, ciemnej piwnicy...
Potwór wysunął mackę i złapał mnie w talii. Poczułam, jak moje ubranie przesiąka wilgocią.
Maszkara windowała mnie w górę, a ja ze strachu nie mogłam się ruszyć.
Gdy znalazłam się na wysokości jej pyska, po trzymającej mnie macce zaczął spływać śluz. Docierał do mnie i piął się w górę po moim ciele, oblepiając mnie coraz bardziej. Powoli otaczał mnie lepki, cuchnący kokon. Wkrótce tkwiłam w nim po szyję.
Potwór ryknął, a wielka masa ciepłego powietrza uderzyła mnie w twarz. Jego oddech cuchnął błotem. Skrzywiłam się.
Macka ze mną zachwiała się i zaczęła wolno sunąć w kierunku paszczy monstrum. Moja sytuacja była dramatyczna - nie mogłam nawet krzyknąć "Powiedzcie mamie, że ją kochałam", bo nie miałam do kogo. To było straszne.
Wpatrywałam się w poruszające się synchronicznie kły potwora, zastanawiając się, kto pozbiera i pochowa moje szczątki. W miarę zbliżania się do paszczy robiło się coraz goręcej. Z gardzieli potwora buchał żar.
To koniec, pomyślałam ze strachem. Zaraz minę pierwszy rząd zębów i moja sytuacja zacznie przypominać sytuację kurczaka w piekarniku.
Do kłów brakowało już niecałego metra. Pół... Trzydzieści centymetrów...
"Do diaska" pomyślałam "Jakie będą moje ostatnie słowa?"
Próbowałam sobie przypomnieć jakąś okolicznościową sentencję, ale ni w ząb nie mogłam nic wymyślić. Potwór wyszczerzył kły i rozwarł szczęki, jakby robiąc mi miejsce w swojej przepastnej jamie ustnej.
- Jakie są ostatnie słowa bandyty? - wrzasnęłam pod wpływem nagłego impulsu.
Potwór nie zamierzał czekać.
- SAYONARA, GŁĄBY! - ryknęłam i zostałam połknięta.


W twarz chlusnął mi strumień śluzu. Dławiłam się, plując i kaszląc...

... I obudziłam się, zlana zimnym potem.

W pokoju unosił się ostry, duszący zapach. Rzuciłam się do okna i otworzyłam je na oścież. Usiadłam na łóżku i wzięłam głęboki oddech.

- Zaraz, jak leciało to przysłowie? - mruknęłam do siebie. - A tak, już wiem:

Nie pal świec zapachowych przed snem,
Bo ja, Jedwabek, CIĘ ZJEM!









______________
Bez komentarza. Pozwolę sobie jedynie na dedykację dla Huntress -to po przeczytaniu Twojej notki w mojej pojawiły się OPARY mgły ;)


niedziela, 11 marca 2012

Nieprzeczytana wiadomość

Nie wiem, w którym momencie straciłam świadomość, ale kiedy otworzyłam oczy znajdowałam się w Bazie HIVE. Wszędzie bym poznała te kłaki kurzu na podłodze. A Gizmo obiecał, że je sprzątnie! Nie dalej jak wczoraj robiłam mu o to awanturę.
Moją uwagę zwróciło ciamkanie. Nie bez wysiłku obróciłam głowę i ujrzałam Mamuta, który ze stoickim spokojem przeżuwał batonika.
- Cześć - mruknęłam, nie wiedząc, co się mówi w takich sytuacjach. (Notka do czytelnika: w sytuacji, kiedy urywa ci się film, a nie kiedy ktoś je przy tobie Snickersa).
Mamut nie zamierzał trudzić się odpowiedzią. Zamiast tego zajął się wylizywaniem czekolady spomiędzy palców.

Uch.

- Gdzie jest Gizmo? - spytałam, by przerwać krępujące milczenie. Skoro z Mamutem nie mogłam dojść do ładu, może on wszystko mi wyjaśni.
- Tam - wymamrotał, nie podnosząc wzroku znad swoich paznokci. Wzniosłam oczy ku niebu i uczciłam minutą ciszy pamięć jego szarych komórek. Niech odpoczywają w pokoju wiecznym, amen.
Spróbowałam zeskoczyć z niszy, na której mnie położono. Błąd.
Kiedy zbierałam się z podłogi, do pomieszczenia wszedł Gizmo. Z jakiegoś powodu tryskał humorem...
Co się zmieniło, kiedy wyłożył się na papierku po Snickersie, który ktoś porzucił przed drzwiami wejściowymi.
Po serii przekleństw Gizmo wydał z siebie donośne
-MAMUUUUUUUUT!
- O co chodzi? - spytał tamten.
- O gówno! - pieklił się Gizmo. Kopnął Mamuta i zaraz tego pożałował.
- Moja noga! Moja...noga! - darł się mały,skacząc i rozcierając stopę. - Ty kretynie!

- Dobra dobra, hamuj się trochę - postanowiłam ich rozdzielić - Nic się nie stało!
- Nie stało? NIE STAŁO!? - Gizmo pluł mi w twarz okruszkami herbatnika - Ten #@$%*#*chciał mnie zabić!!!
Przestałam go słuchać, żeby nie stać się ofiarą demoralizacji. Mamutowi i tak już nic nie pomoże.
- Uspokój się, idioto - ucięłam i ostentacyjnie podeszłam do okna. Miałam gdzieś krajobrazy, ale znając Gizma wiedziałam, że pozbawiony publiczności szybko zamknie dziób.
Dałam mu kilka minut na uspokojenie, po czym odwróciłam się.
Mamut przeglądał czasopismo (Avanti, nawiasem mówiąc), podczas gdy Gizmo stał z zaciśniętymi ustami i miną cierpiętnika.
- To wy mnie znaleźliście? - spytałam ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Głupie pytanie, głupia odpowiedź. Oczywiście, że my. - burknął Gizmo. - Zresztą wiedziałem, że to tak się skończy. Po co zadawałaś się z tymi lalusiami?
- Ja się z nimi NIE ZADAJĘ! - wybuchnęłam.
- To może oni cię zmusili? Znam te ich sztuczki. Jeśli to ta Krukowata...
- Nie, to nie Raven. Co niby miałaby mi zrobić? Nie boję się jej. - mruknęłam. Wzięłam głęboki oddech i czekałam na odpowiedź.
- "Co niby miałaby mi zrobić?" - przedrzeźniał mnie Gizmo. - Co mogłaby ci zrobić!? Dużo! Kiedy ten ich Cybuś ześwirował i potrzebowali mnie do zniszczenia wirusa szalejącego w jego chorym oprogramowaniu, sam się o tym przekonałem! Na własnej skórze! To jest czarna magia. Powinni ją spalić na stosie.
- Raven? Daj spokój. Przestraszyłeś się Raven? - nie chciało mi się wierzyć.
- A kto mówi, że się przestraszyłem? Tacy jak ja nigdy się nie boją. Po prostu ostrzegam cię, że ona jest wiedźmą. Nie. Demonem!!!
- Powinieneś się leczyć. - skwitowałam i poszłam do mojego pokoju. Kosmici nie kosmici, Raven czy nie Raven, byłam zmęczona jak ten pies i potrzebowałam odpoczynku. Pomijając fakt, że mdlałaś dzisiaj kilka razy, szepnął złośliwy głosik w mojej głowie. Daj sobie siana, powiedziałam mu w duchu i poszłam wziąć prysznic. Gorąca woda podziałała jak balsam - wszystkie zmartwienia zniknęły, a przede mną malowała się perspektywa słodkiego snu i następnego dnia pełnego kradzieży, rozbojów i...
Stój.
Nie będzie żadnych kradzieży ani rozbojów. Nie, dopóki to paskudztwo siedzi w mojej głowie.
Wkurzający głosik jakby tylko czekał, aż poruszę ten temat.
"Właśnie właśnie, kochana. I co ty z tym fantem zrobisz? Zaszyjesz się pod kocem? Schowasz się za plecami tych półgłówków z HIVE?"
Dam sobie radę. A ty się nie wtrącaj!, ofuknęłam go.
"A może pójdziesz błagać o łaskę Tytanów? Bo wiesz, oni są gotowi ci pomóc. Może nawet przyjmą cię do drużyny" - kusił głos.
Nie znoszę ich! I nigdy się nie przyłączę do ich żałosnej drużyny! To ostatnie, co zamierzam zrobić! A zresztą mówiłam ci, żebyś się zamknął!
"Możesz mnie pocałować w tyłek. Jestem twoim głosem sumienia, będę gadał, ile mi się podoba" - rozbestwił się jeszcze bardziej.
Już chciałam mu odpowiedzieć, ale się powstrzymałam. Walczyć z głosem sumienia? Stamtąd droga wyraźnie prowadzi do wariatkowa. Nie, dziękuję.
Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Gizmo i Mamut grali na dole w Masakrę_W_Tokio, przemknęłam więc korytarzem, żeby mnie nie zauważyli. I tak nie było na to szans - byli zbyt zajęci wyścigami motocyklowymi. Nie wiem, co takiego ekscytującego w tych grach. Przecież widać od razu, że to masowa produkcja tylko i wyłącznie dla idiotów, którzy z niewiadomych przyczyn się tym pasjonują.
Szczelnie zamknęłam drzwi mojego pokoju i narzuciłam koszulę nocną. To była pierwsza rzecz, jaką ukradłam po przybyciu do Jump City - właściwie byłam do tego zmuszona. Dobrze pamiętałam, jaki wstręt wtedy budziła we mnie kradzież. Śmiech na sali, dzisiaj to u mnie chleb powszedni.
Zanim zgasiłam światło, włączyłam na chwilę komputer, żeby sprawdzić pocztę. Miałam trzy nieprzeczytane wiadomości - dwie od See-More'a, mojego kolegi z Akademii ("Czy pójdziesz ze mną na bal absolwentów?" oraz "To pójdziesz, czy nie?" - odpisałam czerwonymi literami "NIE!"), a jedną od kogoś, kogo adresu nie znałam. Zaciekawiona, kliknęłam na wiadomość i czekałam, aż się załaduje. Wiadomość nie miała wpisanego tematu, nie wyglądała więc na spam. Zresztą miałam specjalne filtry na taką okazję.
W okienku pojawiło się tło wiadomości. Rzuciłam się wzrokiem do pierwszej linijki. Wtedy strzeliły korki i światło zgasło.
- EJ! - wrzasnął z dołu Mamut. Otworzyłam drzwi przy akompaniamencie siarczystego przekleństwa Gizma i wpadłam do salonu.
- Co wy tu wyprawiacie? - syknęłam. Moje oczy nie potrzebowały światła. Po coś w końcu miałam te kocie źrenice.
- To Gizmo - bąknął Mamut - Gra potrzebowała dodatkowej pamięci i on ...
- Zamknij się! - wrzasnął Gizmo - Gdybyś nie wsadził pizzy do kontaktu wszystko by działało!
- Macie pizzę? - nigdy nie reagowałam tak na wzmianki o jedzeniu, ale dziś byłam wyjątkowo wygłodniała. Od rana nic nie miałam w ustach.
- Mieliśmy - Gizmo poklepał się po brzuchu. - A poza tym nie lubisz pepperoni.
- Trudno - westchnęłam zawiedziona - Przynajmniej kupiliście ją za własne pieniądze.
Gizmo wymienił z Mamutem rozpaczliwe spojrzenie, które mi nie umknęło.
- My wszystko oddamy, tylko nie mieliśmy drobnych i... - plątał się w zeznaniach.
- Kupiliście sobie pizzę za MOJE PIENIĄDZE!? - huknęłam - I jeszcze się ze mną nie podzieliliście!?
Przyłożyłam im piorunem i weszłam na schody.
-Ale... - jęknął Gizmo.
- I WŁĄCZ TEN PRĄD! - krzyknęłam z korytarza, po czym zatrzasnęłam się w pokoju.
Byłam na tyle zmęczona, że nie chciało mi się czekać, aż to zrobi. Zapaliłam sobie świecę zapachową i w jej świetle wskoczyłam do łóżka. Nakryłam się kocem i zamknęłam oczy. zanim jednak zasnęłam, przez kilka minut głowiłam się nad anonimową wiadomością, której nie zdążyłam przeczytać.
E tam, zrobię to jutro, pomyślałam i krótko potem zasnęłam.

______________________
Ajajaj, tym razem chyba się nie popisałam. Tak czy siak, dedykacja dla SandryMT, Huntress, Kiry i For. Trzymajcie się i czekam na Wasze notki :)

czwartek, 8 marca 2012

Nerwy mi puszczają

Gwiazdka, Raven Robin i Bestia stali obok Cyborga z przygnębionymi minami. Cyborg tymczasem przybrał dramatyczną pozę, tak teatralną, że aż sztuczną. Wyglądał, jakby ząb go bolał.
Mnie tymczasem to nie ruszało. Trudno, kolejna cudaczna bzdura, z którą tak czy siak muszę się pogodzić. Nic nowego.
Cyborg westchnął i przesłonił czoło dłońmi. Widziałam, jak zezował na mnie spomiędzy palców, ciekawy mojej reakcji. Chce, niech ma.
- O nie! - zapiałam - O, nie! Straszne! Potworne! Ja nie chcę! Skoczę z mostu! Utopię się! Żegnaj, okrutny świecie!
Rzuciłam się w lewo, niby to w kierunku okna, ale Gwiazdka natychmiast mnie złapała. Mój żałosny teatrzyk trwał nadal.
- Albo wiecie co? - podsunęłam - Rozwierćcie mnie na części. Zróbcie mi sekcję zwłok na żywca! Może nareszcie zrozumiecie, o co tu chodzi! - wrzasnęłam. Teraz zaczynałam być zwyczajnie zła.
Wyrwałam się Gwiazdce, albo to ona mnie puściła. Stanęłam przed zbaraniałym Cyborgiem, patrząc na niego wściekle.
- Skoro jesteś taki mądry... to... To to oznacza, że się pomyliłeś! To musi istnieć! Musi! A jeśli jednak jesteś przekonany, że nie...
- Jinx - zaczął błagalnie Robin.
- To napiszcie list do National Geographic! - wypaliłam.
Tytani parsknęli śmiechem.
Świdrowałam ich stalowym spojrzeniem, nic nie mówiąc. Cyborg dyskretnie się wycofał, jakby obawiając się, że w nagłym przypływie furii urwę mu łebek. Wierzcie mi, miałam na to wielką ochotę. Dosłownie puściły mi nerwy.
Tytani nadal zwijali się, rozbawieni. Nawet Raven chichotała jak mała dziewczynka. W tym momencie miałam ich już zupełnie dość. Przeszłam obok nich, czując, jak ziemia skwierczy mi pod stopami. Kit, najwyżej wypalę im parkiet. Dobrze im tak.


Przemaszerowałam przez salon i doszłam do holu. Tam dogoniła mnie Gwiazdka.
- Jinx, zaczekaj. Czy ty...
- Odwal się.
Trzasnęłam drzwiami i tyle mnie widzieli.
Teraz musiałam tylko odnaleźć Gizma i Mamuta. Muszę przyznać, że prawie za nimi tęskniłam.
Zanim jednak ruszyłam do bazy HIVE, przysiadłam na brzegu i długo wpatrywałam się w moje odbicie tańczące na falach. Pięknością nie byłam, fakt. Ale czy złodziejka musi być ładna?

Po chwili usłyszałam, że drzwi Wieży Tytanów otwierają się. Zerwałam się z miejsca i pomknęłam naprzód, nie oglądając się za siebie.
Dzień był śliczny, ale nie byłam już w takiej euforii jak rano. W tej chwili czułam raczej wściekłość i znużenie. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli. Nie znosiłam tego. Tak w ogóle, po co mi inni? Wolałam pracować sama. Tak zawsze było szybciej i skuteczniej.
Nagła fala bólu w głowie przypomniała mi, dlaczego potrzebowałam pomocy Tytanów. Kucnęłam na chodniku, masując skronie i czekając, aż cierpienie ustanie. Jednak na próżno. Bolało i bolało, aż w końcu świat zawirował mi przed oczami.
- M-muszę znaleźć Gizma - pomyślałam z wysiłkiem. Z trudem wstałam i na trzęsących się nogach zrobiłam trzy kroki. Potem kolana ugięły się pode mną i zaliczyłam glebę. Jednak nie mogłam się poddać.
Wbiłam pięty w ziemię i powoli się podniosłam. Przeszłam kawałek, i dopiero na następnym zakręcie upadłam. Tym razem jednak nie mogłam wstać o własnych siłach. Obraz zamglił się, oczy mi łzawiły, a plecami wstrząsały dreszcze. Mózg miałam jak z gumy do żucia.
- Jeszcze kawałek - wydusiłam. Dobrze wiedziałam, że oszukuję samą siebie. Do bazy HIVE było za daleko. W życiu nie miałam szansy tam dotrzeć. Nie z palącym umysłem i nogami jak z galarety.
Miałam pecha, bo upadłam akurat na mało uczęszczanej ulicy. W tej chwili oprócz mnie nie było tam żywej duszy.
Leżałam, przeklinając własną głupotę i czekając na zbawienną stratę świadomości. Sekundy jednak mijały, a nic się nie działo. Czułam tylko tępy ból w całym ciele. To było straszne.

W końcu, kiedy myślałam, że przyjdzie mi się w takich okolicznościach zestarzeć, usłyszałam swoje imię.

____________________
Sorki za króciuteńką nocię, ale się spieszę ;) Następną dodam szybko.
Z dedykacją dla Gwiazdeczki.