środa, 11 kwietnia 2012

Wspomnienie

Och, jestem pewna, że oczekiwaliście sceny jak z melodramatu. Że zaleję się łzami, osunę się na ziemię jak śpiąca królewna czy w najlepszym wypadku rzucę się Joy do gardła. Nic z tych rzeczy, byłby to strzał kulą w płot. Jednak żeby lepiej zrozumieć moją reakcję, muszę wam uświadomić coś o mojej rodzinie.
Nigdy nie darzyłam moich rodziców specjalnymi względami, właściwie nawet dobrze ich nie znałam. Kiedy miałam pięć lat zginęli "w wypadku". Ich śmierć mnie nie poruszyła, wydaje mi się nawet, że nikt mnie o niej nie powiadomił. Byłam wtedy rozpieszczonym dzieciakiem nie zwracającym uwagi na otoczenie. Rodzice pracowali w firmie i podejrzewam, iż nie prowadzili zbyt czystych interesów. A nawet jeśli, w końcu musieli nadepnąć komuś na odcisk. To ten ktoś prawdopodobnie wynajął moją japońską towarzyszkę. Wyeliminowanie z gry moich rodziców musiało być dziecinną igraszką dla kogoś takiego jak ona. Szast, prast, i po krzyku, a upozorowanie wypadku jest bardzo proste, jeśli wie się, jak się do tego zabrać. Podsumowując, oboje zginęli, a ja zostałam zaprowadzona do domu dziecka.
Był to jeden z lepszych okresów w moim życiu, i mniej więcej wtedy ujawniły się moje skłonności do dominowania nad rówieśnikami. Opiekunki miały ze mną masę kłopotów, a jednym z moich lepszych numerów było wysmarowanie pastą do butów Lizzy Berks i zawieszenie jej na żyrandolu. To były czasy...
Niestety, kiedy skończyłam siedem lat zaczął się przejmujący akt terroru - trafiłam do szkoły. Od początku całkiem nieźle radziłam sobie w nauce, ale za to byłam potwornie niezdyscyplinowana i leniwa. Potrafiłam doprowadzić nauczycielkę angielskiego do płaczu, a najlepsza zabawa zaczęła się wtedy, gdy odkryłam swoje moce. Nikt nie mógł mnie powstrzymać od zmuszania innych do spełniania moich zachcianek, a będąc w drugiej klasie budziłam strach wśród piątoklasistów. Rozbijałam się po całej szkole przez trzy lata, aż w końcu dyrekcja miała mnie serdecznie dość i postanowili mnie wywalić. I wtedy pojawił się on.
Brat Krwiak musiał obserwować mnie od dłuższego czasu, bo gdy przedstawił się dyrektorce jako mój wujek, okazało się, że wie o mnie praktycznie wszystko. Był miły, uprzejmy i miał ten dar przekonywania, który sprawia, że ludzie stają się ulegli jak baranki. Koniec końców zabrał mnie ze szkoły, podczas gdy ja nie miałam zielonego pojęcia, kim jest. Po drodze wszystko mi wyjaśnił, aż jego pochlebstwa przyniosły oczekiwany skutek - uwierzyłam, że jestem wyjątkową dziewczynką i mam zadatki na mistrza ciemnej gry.
I tak trafiłam do Akademii.
Wychodzi więc na to, że w moim życiu rodzice odegrali rolę zaledwie epizodyczną. Nie pamiętałam ich głosów ani imion. Byli mi tak odlegli, jak dawna wychowawczyni z początków nauczania, której twarz po kilku latach zaciera się w pamięci.
Joy stała z lodowatym uśmiechem zwyciężczyni, czekając na to, co uczynię.
Prychnęłam i wzruszyłam ramionami.
- Jeśli uważasz, że to mnie rusza, mylisz się. To, czy zarżnęła ich chińska hipochondryczka czy rozjechała ciężarówka, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia.
Joy skamieniała. Pierwszy raz uchwyciłam na jej twarzy autentyczne zdumienie, które po chwili ukryła za cynicznym uśmiechem.
- Świetnie grasz, wiesz? Na początku wydałaś mi się miękka, lecz teraz widzę, że jednak może kiedyś będą z ciebie ludzie. Ale skończ z tym teatrzykiem, nawet ja mam sentyment do moich rodziców i ich śmierć by mnie zraniła, tak?
Postąpiłam krok w jej kierunku tak, że niemal stykałyśmy się nosami. Z zadowoleniem odnotowałam, że jestem od niej o wiele wyższa, mimo, iż nosi buty na koturnach.
- Nie zrozumiałaś? - wycedziłam - Więc powtórzę jeszcze raz:
Z w i s a  m i  t o !
Joy cofnęła się ze zbolałą miną. Teraz to ja triumfowałam.
Po chwili drętwego milczenia przerwałam ciszę:
- Jaki chcesz klejnot i skąd?
Joy wbiła wzrok w ścianę. Z jakiegoś powodu wydała mi się jakaś... przygaszona.
- To... rubin, który skradłam już kiedyś. Raz. Dawno temu. Przypomina mi... kogoś. - w jej głosie brzmiała melancholia.
- A konkretnie?
- Egipski Rubin Nefretete.
No to mamy robotę.

_______
Przepraszam za króciuteńkie c o ś, ale się spieszę. Nową notkę dodam migiem, obiecuję, że będzie dłuższa. Dedyk dla Gwiazdeczki, Rach i Ravenei - zgodnie z obietnicą. Bonusowo jeszcze dla Kiry <3. I jak zwykle dla mojego Undertakera (wtajemniczony wie, o kogo chodzi) xD
Pozdrowionka :**
J.

3 komentarze:

  1. O wow dzięki za dedykacje :P u mnie także możesz spodziewać się dedykacji dla siebie ale pod koniec kwietnia jeśli nie dłużej XD ogólnie notka wspaniała i bardzo ciekawa po prostu nie mogłam oderwać od niego oczu wszyscy na około piszą mi wszędzie a ja wpatrzona w notkę jak w nie wiem co tak czy inaczej pozdrowienia i trzymaj się :* ^.^

    OdpowiedzUsuń
  2. Zamiast Egipski rubin, to przeczytałam egipski Robin xD
    Świetne opowiadanie, jak zwykle ;)
    Jupiii! Jestem bonusem xD!
    Dziękuję za dedykację, odwdzięczę się, gdy tylko skończę notkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Racja, krótkie, ale da sie żyć :3 Obie mnie rozwalają, są w tym niepokonane xD
    ...kurde, miałam ci zadedykowac PGXII, zapomniałam -,- jeśli uda mi się dobić do bloga, to to poprawię, ale cholera to wie...

    OdpowiedzUsuń