czwartek, 29 marca 2012

Szpieg

Szkoła. Na sam jej widok dostałam gęsiej skórki. Widok ponurego, obskurnego budynku ze ścianami pomazanymi graffiti obudził we mnie stare wspomnienia, o których wolałabym zapomnieć.
Wysoki płot wyglądający tak nieprzystępnie jak szereg skierowanych w górę czarnych włóczni otaczał budowlę wraz z zeschłym trawnikiem i sterczącym z niego rachitycznym krzakiem. No po prostu sceneria jak z horroru.
Niepewnie popchnęłam przechyloną, zardzewiałą bramę. Zawiasy wydały dramatyczny pisk. Wzdrygnęłam się i przez wąską szparę wślizgnęłam się na teren szkoły, uważając, by nie nastąpić na żadną gałązkę. Szkoła wyglądała na opuszczoną, brakowało tylko okien zabitych deskami. Inna sprawa, że gdy do niej chodziłam, prezentowała się identycznie. 
Przemknęłam przez podjazd i przywarłam do muru po drugiej stronie. Powoli zsunęłam się do przysiadu, po czym zgięta wpół zakradłam się pod rząd okien. Wyprostowałam się nieznacznie, tak, ze moje oczy znalazły się tuż nad parapetem, i wbiłam wzrok w mętną szybę.
Była to jedna z klas. Lekcje jeszcze się nie rozpoczęły, ale ścienny zegar, który wisiał samotnie w kącie wskazywał siódmą dwadzieścia. "Jeszcze trochę, a uczniowie zaczną się schodzić", pomyślałam. Przeniosłam spojrzenie na sąsiednie okno, które było trochę mniejsze od pozostałych. Wystarczył jeden rzut okiem i przekonałam się, że jest to nic innego jak zapomniany składzik na miotły. Całe szczęście, że takie miejsca nie istnieją tylko w książkach o tajnych agentach, inaczej ciężko pracujący przestępca nie miałby gdzie się zaszyć...
Rozejrzałam się wokoło, by sprawdzić, czy na ulicy nie ma nikogo (na przykład starej babci czekającej na autobus), po czym dałam susa pionowo w górę. Odbiłam się nogami od parapetu, a ułamek sekundy później  wyrzuciłam ręce przed siebie i zręcznie złapałam framugę okna powyżej. Szybkim ruchem podciągnęłam się i po chwili stanęłam na dachu budynku. Voila!
Teraz wystarczyło niepostrzeżenie dostać się  do szkoły i odnaleźć gabinet dyrektora, gdzie zapewne przechowywane są wszystkie dokumenty. To nie powinno sprawić żadnych trudności komuś takiemu jak ja. 
Odnalazłam miejsce, pod którym znajdował się składzik i wypaliłam w dachu idealne koło. Podniosłam wycięty fragment niczym klapę i zeskoczyłam w dół, do wnętrza szkoły.
Tam, gdzie wylądowałam, było zupełnie ciemno. Nagle poczułam, jak coś zamyka mnie w miękkim, dusznym uścisku. Zaczęłam się szamotać, próbując uwolnić się od niespodziewanego intruza, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że atakuję stary mop i kilka ręczników. Zakłopotana, odepchnęłam wszystko na bok i dopchałam się do drzwiczek schowka. Przyłożyłam do nich ucho i nie zarejestrowawszy żadnego niepokojącego dźwięku,wymknęłam się na korytarz.
Natychmiast w nos uderzył mnie silny zapach środka do froterowania podłóg. Powstrzymałam odruch wymiotny i przyciskając do twarzy rękaw, ruszyłam w kierunku schodów. Moje lekkie kroki odbijały się cichym echem, tak, że szłam z duszą na ramieniu. Z tego, co pamiętałam, gabinet dyrektorki znajdował się na parterze po prawej stronie, i nie myliłam się. Po chwili dotarłam do twardych, dębowych drzwi z mosiężną tabliczką głoszącą  Dyrekcja i Sekretariat.
Nacisnęłam klamkę, ale ta nie ustąpiła. Nie zadziałał również niezawodny numer ze spinką do włosów. Wobec tego cienką niczym laser wiązkę różowego promienia skierowałam do wnętrza zamka. Pobawiłam się chwilę z mechanizmem, aż wreszcie drzwi stanęły otworem. 
Pokój był stosunkowo skromny, jedyne, co rzucało się w oczy, to potężne biurko z ciemnego drewna ustawione pod oknem i rzędy szuflad pod ścianą. Tu z pewnością gromadzono dane.
Podeszłam bliżej i zauważyłam, że na każdej szufladzie widnieje nalepka z kolejną literą alfabetu. Dokumenty segregowano więc  alfabetycznie, a nie według roczników. To utrudniało sprawę, bo nie znałam nazwiska Joy. I co teraz?
Nagle mój wzrok padł na ukrytą w kącie komodę z małym napisem Katalog klas według roczników. 1986-2012.  Bingo!
Po krótkich poszukiwaniach odnalazłam przegródkę z datą 2004-2005, a w niej teczkę klasy 3 C. Mojej klasy.
W środku znajdowało się kilka kartek: osiągnięcia klasy na przestrzeni roku szkolnego, kilka dyplomów poszczególnych uczniów, spis nazwisk oraz zdjęcie klasowe.
Pierwsze, co wpadło mi w ręce, to lista uczniów. W 2004 roku klasa liczyła dziewiętnaście dzieciaków i w trzech czwartych byli to chłopcy. Przewertowałam wzrokiem kilka linijek ( Lesley Johns, Marie Kevin, Samuel Mayer etc.) i w końcu dotarłam do swojego nazwiska (od razu zapowiadam, że go nie poznacie). W tamtych czasach znano mnie pod innym, mniej wyróżniającym się imieniem. Stąd wniosek, że Joy wie o mnie więcej, niż przypuszczałam. W końcu w e-mailu zwróciła się do mnie per "Jinx", a będąc w trzeciej klasie jeszcze nawet nie marzyłam o takim pseudonimie operacyjnym. 
Sprawdziłam już ponad dziesięć nazwisk, ale wśród nich nie znalazłam żadnej Joy, Johanny czy innej Jo-Jo. Kiedy zaczęłam zbliżać się do końca, wpadła mi do głowy myśl, że być może "Joy" również nie jest prawdziwym imieniem. W gruncie rzeczy, kiedy mi się przedstawiała, zależało jej głównie na przekazaniu adresu, w tym przypadku Break Street, jak to tam było, 38. Skąd miała przypuszczać, że postanowię odnaleźć w szkolnym archiwum jej dane sprzed ośmiu lat? 
19. Alice Stanley.
Wsadziłam kartkę z powrotem do teczki i bez przekonania przyjrzałam się zdjęciu klasowemu. Z trudem odnalazłam samą siebie, nie wspominając o jakiejkolwiek znanej mi osobie (inna sprawa, że nikogo nie pamiętałam). Z rozbawieniem spojrzałam na ośmioletnią Jinx.
Miałam okrągłą buzię z pulchnymi, zarumienionymi policzkami, a spod różowej grzywki wyglądały duże, błyszczące badawczo oczka. Wtedy w ogóle nie spinałam włosów, a te, pozbawione kontroli, wręcz stały na mojej głowie. Zanotowałam w duchu, że niesforna czuprynka wygląda słodko.
Pomijając grubasa z aparatem na zębach, reszta dzieci prezentowała się przeciętnie. Zamierzałam odłożyć zdjęcie, ale gdy zauważyłam stojące obok biurka ksero, zmieniłam zdanie. Podeszłam do niego i wydrukowałam czarno-białe kopie wszystkich dokumentów znajdujących się w teczce 3C. Wyjęłam z szuflady pustą teczkę na dokumenty i wsadziłam do niej ciepłe jeszcze kartki, po czym spojrzałam na zegar. Za dwie ósma, pora uciekać. James Bond zdobył tajne akta, teraz nie pozostaje mu nic innego, jak zwijać manatki.
Wzięłam pod pachę teczkę i wyszłam na korytarz. Miałam mały problem, co zrobić z drzwiami, których zamek został przecież uszkodzony. Po chwili namysłu cieniutkim promieniem nadtopiłam wnętrze zamka. To opóźni tego, kto będzie chciał dostać się do środka, i sprawi wrażenie, że zamek się zaciął.
Pobiegłam do schowka na miotły i wspięłam się do otworu w suficie. Kiedy dostałam się na dach, zamknęłam i zamaskowałam wycięty otwór, tak, by nikt nic nie zauważył.
Jeden rzut oka i przekonałam się ,że przed szkoły stoi tłumek czekających  początek lekcji uczniów, pobiegłam więc na tyły budynku i dopiero tam zeskoczyłam na ziemię. Szlag, wylądowałam w ciernistych krzakach.
- CENZURA -
Kiedy wydłubałam kolce z ciała i otrzepałam ubranie (oraz zamaskowałam oczko w rajstopach ciągnące się od pięty aż po łydkę), byłam gotowa do drogi. Postanowiłam po drodze kupić sobie zapiekankę, ale na razie priorytetem było spotkanie z Joy.
Agent 007 gotowy do misji...

______________________
I jak? Notka trochę szpiegowska, ale chyba nie wyszło aż tak źle? (dzisiaj mam przypływ dobrego humoru na wieczór) :)
Dedykacja dla drużyny z My_Savior - wtajemniczeni wiedzą, o kogo chodzi ;)

Ah, i mam do was pytanie - Jakie nadzieje wiążecie z nową postacią? Piszcie, a może wykorzystam wasze sugestie... ^^

J.

niedziela, 25 marca 2012

Wszystkie drogi prowadzą do... budy

"Siema. Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale chodziłyśmy przez rok do tej samej klasy w podstawówce. No, do czasu, aż Krwiaczek cię zwerbował do tej waszej akademii. Tak czy siak, jeśli jesteś zainteresowana spotkaniem z koleżanką po fachu, znajdziesz mnie na Break Street 38. Zaręczam, że dawno wyrosłam z kucyków Pony. Joy."

Zjechałam myszką na sam dół, ale to było wszystko. Panna Joy, kimkolwiek była, przysłała tylko te kilka zdań. Krótko i zwięźle, nie przejmując się słowami. Znam ten typ.
Przeczytałam lakoniczną wiadomość jeszcze trzy razy, ale nie odnalazłam w niej żadnego ukrytego sensu. Najwyraźniej "Joy" nie należała do osób lubiących bawić się szyframi i tajnymi kodami. Jeśli chodzi o mnie, był to duży plus. Zawsze denerwowały mnie wszelkie gierki słowne, między innymi z tego powodu nie czytam kryminałów. Aż się człowiekowi rzygać chce od tych wszystkich listów z pogróżkami, które zostawiają porywacze, a  które później odczytuje jakiś błyskotliwy Sherlock Holmes. Kody, przesuwanie liter, czytanie co drugi wyraz... To strasznie nieżyciowe. Bo powiedzcie, jeśli jakiemuś gościowi zależy na tym, by go nie wykryto, po co miałby podsuwać policji informacje o sobie w zakodowanym dokumencie!? Na co mu to? 
No dobra, trochę odeszłam od tematu.  W każdym razie, okazało się, że "anonimowa wiadomość", z której robiłam wielkie halo, okazała się krótką informacją od starej koleżanki. Problem polega na tym, że nie mogłam jej sobie przypomnieć. Joy... Nie, nie znam nikogo takiego. Ale jeśli to nie pełne imię, to może skrót? Joyce? Joanna? Joey? Gdzie tam. Totalne zaćmienie.
Ze złością trzasnęłam myszką o blat. Plastikowa obudowa pękła, rozsypując się po stole. Zignorowałam to i rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś kartki. W sali niczego nie było. Przetrząsnęłam nawet zaplecze, ale najwyraźniej papier trzymano gdzieś indziej. Złapałam więc pierwszy lepszy długopis z tych, które leżały na biurku i szybko nabazgrałam adres Joy na przedramieniu. 


Break Street 38


"Oczywiście zakładając, że to w Jump City" - dodałam w myślach. Zakryłam napis rękawem, po czym wróciłam do komputera. Paroma kliknięciami usunęłam historię przeglądania, po czym wyłączyłam system. Zajęło mi to około piętnastu minut (uwzględniając czekanie, aż komputer zareaguje). Schowałam pękniętą myszkę pod blatem i od niechcenia zerknęłam na zegar. Siódma.
"O NIE! Zaraz otwierają!" - przemknęło mi przez myśl. Szybko rzuciłam się do drzwi, ale wyhamowałam w pół kroku. Po drugiej stronie stał przy nich chudy facet z kozią bródką i laptopem pod pachą. Z rozdziawionymi ustami wpatrywał się w dziurę w miejscu, gdzie kiedyś był zamek. Nie dałam mu czasu na wyjście z szoku.  Bez wahania wybiłam szybę najbliższego okna fioletowym promieniem. Zwinnie wyskoczyłam na zewnątrz razem z gradem odłamków szkła, złapałam się rynny i nim koleś zdążył zamknąć gębę, byłam już na dachu. Stamtąd przeskoczyłam na szczyt sąsiedniego budynku i po chwili zeskoczyłam na ziemię na zupełnie innej ulicy. Lądując, podchwyciłam przerażone spojrzenie staruszki stojącej na przystanku. Odchrząknęłam, otrzepałam ubranie i pomknęłam w długą. Babcia podrapała się po głowie i zaraz jej uwagę zwrócił wjeżdżający do zatoczki autobus. Odetchnęłam z ulgą, bo kobieta wyglądała na taką, która po pięciu minutach zapomni o różowowłosej panience, którą przyłapała na skakaniu z dachu. Moje szczęście.
Znajdowałam się przy Rondzie Kelvina, zawędrowałam więc na drugi koniec miasta. Stopy bolały mnie na myśl, jaki kawał drogi na nich pokonałam. Zastanawiałam się właśnie, czy wziąć autobus, czy może wpaść jeszcze na Break Street, która (jak wyczytałam z planu miasta) znajdowała się kilka przecznic stąd. W pewnym momencie podczas wertowania mapy uświadomiłam sobie, jak blisko jest stąd do podstawówki, do której kiedyś chodziłam. Do czasu, aż w trzeciej klasie Brat Krwiak zwrócił uwagę na moje predyspozycje i wyrwał mnie stamtąd. I tak zamierzali mnie wyrzucić za terroryzowanie koleżanek, tak na marginesie.
Wracając do wątku - w szkole powinno być archiwum, albo przynajmniej jakiś spis uczniów z ostatnich lat. Przy odrobinie szczęścia od Fortuny (nie kojarzyć z sokiem) znajdę w nim informacje o Joy. Głupio byłoby ją odwiedzić, nie wiedząc o niej zupełnie nic... Zwłaszcza, że na razie nie widzę powodu, z jakiego miałabym ją odwiedzić. Jak ona to ujęła... "z koleżanką po fachu.." Czyżby również zeszła na  złą drogę? 
Zaczęło mnie to powoli interesować. Bądź co bądź, koleżanka - bandytka by się przydała. Wreszcie nie tylko ja musiałabym zaganiać Gizma i Mamuta do roboty... Brzmi kusząco.
"A, niech będzie" - zdecydowałam się wreszcie - "Idę."
Przeskoczyłam przez ogrodzenie i ruszyłam w kierunku szkoły.


____________________________________
Ha! Tego się nie spodziewaliście, co? Jinx zrobiła was w jajco :P Notka z dedykacją dla...
Gwiazdeczki - Twoja notka powaliła mnie na kolana!
For - poprawczaka nie daruję!!!
SandryMT - na Twój komentarz zawsze mogę liczyć ^^
Huntress - To gdzie ta Twoja wredna notka, którą obiecałaś? xD


Arivederci, moje kochane demonki <3 (Odbija mi)


Wasz Shinigami xD





sobota, 17 marca 2012

Na mieście ^^

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. I to nie dlatego, że bałam się kolejnych koszmarów. Po prostu z jakiegoś niezrozumiałego powodu mój organizm nie potrzebował więcej snu. Po kilkudziesięciu minutach przewracania się w pościeli dałam za wygraną i wstałam. Pierwsze co zrobiłam, to wyrzuciłam resztki wypalonej świecy zapachowej do kosza, po czym ogarnęłam włosy (utrzymanie w ryzach mojej fryzury jest masakryczne, ale cóż, liczy się efekt)...
Zrzuciłam z siebie pogniecioną koszulę nocną i poszłam się odświeżyć. Po chwili, ubrana i umyta, wyszłam z pokoju.
Zza drzwi pokojów chłopaków dochodziła zgodna symfonia chrapania. Przemknęłam szybko przez korytarz i na paluszkach zakradłam się do kuchni. Poszukałam dłonią kontaktu, ale mogłam tylko pomarzyć o zapaleniu światła - pewien śmierdzący leń nawet nie kiwnął palcem, żeby włączyć zasilanie.
Przeklinając pod nosem Masakrę_W_Tokio oraz wszystkie kretyńskie gry tego świata, cofnęłam się do mojego pokoju po stary świecznik. Chwilę zabrało, nim wygrzebałam go ze sterty rupieci, ale w końcu to mi się udało i triumfalnie podążyłam do kuchni.
Zapaliwszy siedem świec, zajrzałam do chlebaka w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Znalazłam resztki zapleśniałej bułki, co zniechęciło mnie do dalszych poszukiwań. Bez przekonania otworzyłam lodówkę i ujrzałam swoje odbicie na zamarzniętej, tylnej ściance. Półki świeciły pustkami, nie licząc małej butelki ketchupu. Wzięłam ją do ręki i wzdrygnęłam się - była śliska i pokryta jakąś mazią, która kleiła mi się do palców. Przeczytałam datę ważności - 03/05/2006. Bez komentarza. Odstawiłam emerytowany ketchup na jego miejsce i zamknęłam lodówkę. Nie miałam wyboru - musiałam iść do sklepu.

Postanowiłam pierwszy raz w życiu nie zwrócić na siebie uwagi i normalnie zapłacić za zakupy. Do szczęścia brakowało mi tylko Tytanów na karku. Wątpię, żeby w środku nocy zajęli się czymś tak błahym, jak drobna kradzież, ale lepiej nie kusić losu. Los sam da ci w kość.

Założyłam bluzę i zakryłam włosy kapturem, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Złapałam siatkę na zakupy i już miałam wychodzić, kiedy przypomniałam sobie o pieniądzach. Pogrzebałam w kieszeni, gdzie jeszcze wczoraj miałam dychę, albo i dwie. Nic. Pusto.
Spenetrowałam sąsiednie kieszenie i portmonetkę, ale nic nie znalazłam. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że Gizmo i Mamut świsnęli mi wszystko, żeby napchać się pizzą.
Bez ceremonii wparadowałam do pokoju Gizma i za pomocą agrafki włamałam się do szuflady jego biurka. Bez trudu znalazłam to, czego szukałam - stanowczo zbyt wypchany portfel.
"Nie miałem drobnych, tak?" mruknęłam z ironią, po czym wsunęłam pieniądze do kieszeni. Mała rekompensata plus odsetki.

Wychodząc z ciekawości spojrzałam na zegar. Dochodziło wpół do piątej.

Koło muzeum znajdował się całodobowy - mijałam go często podczas wizyt w celu...ekhem... podziwiania eksponatów. Po drodze trzeba było przejść koło banku i cerkwi. O tej porze ulice były puściutkie, co nie napawało optymizmem, zwłaszcza, że ciemno było jak u Murzyna pod koszulą. Szłam szybkim krokiem, mając lekkie deja vu - przecież to samo działo się w moim śnie. Zaczęłam łapać się na tym, że wypatruję monstrualnego Jedwabka, dałam więc sobie z liścia i ruszyłam dalej.
W końcu dotarłam do celu - nad małym, burym budyneczkiem migotał ułożony z zielonych diod napis "24H".
Popchnęłam drzwi łokciem, po czym wślizgnęłam się do wnętrza. Gruba kasjerka ze znudzoną miną trzymała wartę za ladą. Na popielniczce piętrzył się stos niedopałków. Kobieta zaciągnęła się, nie patrząc na mnie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że mnie nie usłyszała. Ech, człowiek się przyzwyczaja do skradania się na palcach... Odchrząknęłam. Sprzedawczyni podniosła wzrok znad magazynu i papieros wypadł jej z ust. Pospiesznie schowała popielniczkę za ladą i spytała lekko zachrypniętym głosem:
- Czym mogę panience służyć?
Podeszłam do niej, próbując ignorować to, że oczy łzawią mi od dymu, który wypełniał całe pomieszczenie.
- Jaki ma pani chleb? - spytałam niewinnie.
- Pszenny, biały, razowy i z makiem - wyrecytowała, patrząc na mnie podpuchniętymi oczami.
- Biały - odparłam, unikając jej wzroku. W tej chwili żałowałam, że nie założyłam szkieł kontaktowych, które ukryłyby moje kocie źrenice.
- W całości czy krojony?
- Kro... krojony - mruknęłam. Czułam na sobie jej podejrzliwe spojrzenie. Cholera, co ja tak intrygowało? Dla pewności nie nawiązywałam z nią kontaktu wzrokowego.
- Ile płacę? - spytałam szybko, by przerwać krępujące milczenie.
- Złoty dziesięć. Siateczkę?
- Nie, dziękuję.
Kiedy sięgałam po chleb, sprzedawczyni znienacka złapała mnie za nadgarstek.
- Skąd jesteś? - spytała. - Nie znam ciebie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - rzuciłam opryskliwie, po czym wyrwałam rękę z jej uścisku i z chlebem pod pachą wybiegłam ze sklepu.

Przez całą drogę do bazy zachodziłam w głowę nad dziwnym zachowaniem kasjerki. Przecież normalnego sprzedawcy nie obchodzi, skąd jest jego klient. Zresztą Jump City jest dość dużym miastem, istnieje więc prawdopodobieństwo, że tu mieszkam, mimo, że ona mnie nie zna. Mogłam być zresztą przejazdem.
Dopiero pod drzwiami uświadomiłam sobie, że ani nie zapłaciłam za chleb, ani nie kupiłam nic innego. Szynki, sera, mleka... niczego. Zła na siebie samą, cofnęłam się, wybiłam szybę w pierwszym lepszym sklepie i bez skrupułów zwinąwszy kilka produktów, dałam nogę.
Kiedy zajadałam chleb z szynką i kiszonym ogórkiem, kuchenny zegar wskazywał kwadrans po piątej. Zaparzyłam sobie czerwoną herbatę i usiadłam w salonie, obserwując wschód słońca. Był poniedziałek trzydziestego kwietnia.
Skończyłam śniadanie, kiedy słońce wstało już na dobre. Odsłoniłam żaluzje w całej bazie, żeby wpuścić do środka światło. "Dopóki Gizmo nie uruchomi prądu będę zmuszona kłaść się o zachodzie słońca" pomyślałam ze złością. Wtedy przypomniała mi się wiadomość od anonimowego nadawcy. Zaczęła mnie zżerać taka ciekawość, że nie mogłam dosłownie usiedzieć na miejscu. Mniej więcej wtedy wpadłam na pewien pomysł.
"Nie muszę czekać na Gizma" - pomyślałam - "Wystarczy, że znajdę jakikolwiek komputer, który jest podłączony do sieci. Hm, kafejka internetowa?"

Figa z makiem, kafejkę otwierali dopiero o siódmej. Nie chciało mi się czekać tak długo, postanowiłam więc włamać się do środka. Różowym promieniem wycięłam z drzwi zamek, po czym włożyłam rękę do środka przez powstały otwór. Pogmerałam chwilę przy klamce i niecałą minutę później byłam już we wnętrzu kafejki.
Komputery stały w dwóch rzędach. Usiadłam przed pierwszym z brzegu i włączyłam go przyciskiem.
Nic.
Na początku zgłupiałam, ale po chwili palnęłam się w czoło i poszłam na zaplecze, gdzie bez trudu znalazłam dźwignię (czy coś w tym stylu), czym włączyłam prąd. Zabawne, że uruchamiam zasilanie w kafejce internetowej, ale we własnym domu nie umiem :P

Tym razem komputer bez problemu się włączył. Na ekranie wyświetlił się napis "Windows 98", co mnie załamało. Patrzyłam na ładujący się w żółwim tempie pasek i z trudem tłumiłam ziewanie.
W końcu, kiedy byłam o włos od drzemki, system był gotowy do pracy. Kliknęłam na ikonkę Firefoksa.
Minęło dziesięć minut, podczas których liczyłam muchy na suficie. Długo jeszcze?
Na szczęście nie. Na monitorze wyświetliło się logo Google'a. Złapałam przedpotopową klawiaturę i zaczęłam niezdarnie wstukiwać litery w okno wyszukiwarki.
Kiedy wreszcie uruchomiłam pocztę, była szósta z minutami. Komputer zdążył dwa razy się zawiesić, a ja byłam cała spocona. Najechałam kursorem myszki na wiadomość bez tematu i kliknęłam. "Ładowanie..."
Sama dziwiłam się swojej anielskiej cierpliwości. O szóstej dwadzieścia cztery system wyświetlił wiadomość na ekranie. Zaczęłam czytać.

_______________
Buahaha, będę wredna i na wiadomość jeszcze poczekacie :P Mimo tego tę obmierzłą notkę dedykuję Star, Rachel, SandrzeMT, Meii, Huntress, Fori oraz Zagubionej <3. Jak widzicie, trochę tu tłoczno xD Jak o kimś zapomniałam, to trąbić ;)

May the Force be with you!

J.

środa, 14 marca 2012

Krwiożerczy pupilek - czyli mój mały koszmar

Z odrętwienia wyrwało mnie ciche brzęczenie. Otworzyłam oczy i tuż obok
ujrzałam grubego trzmiela. Znajdowałam się na zalanej światłem łące, pełnej pachnącego kwiecia i kolorowych owadów. Właśnie rozglądałam się z otwartą buzią, gdy na głowie poczułam delikatne łaskotanie. Dotknęłam ręką włosów i tym samym spłoszyłam cudownego motyla, który odfrunął leniwie, połyskując skrzydłami w promieniach słońca.
Wstałam i objęłam spojrzeniem krajobraz aż po horyzont. W pięknie tej łąki było coś... co napawało mnie tęsknotą. W pewnym momencie poczułam taki smutek, że niemal sprawiło mi to fizyczny ból. Przysiadłam na trawie i pogrążyłam się w myślach, bezwiednie podążając wzrokiem za biedronką wspinającą się po liściu.
"Co ja tu robię?"- uświadomiłam sobie nagle i w tym momencie łąka zniknęła. Zamiast niej była już tylko ciemność i otaczająca mnie mgła. Z jakiegoś powodu przestraszyłam się i zaczęłam biec. Nie wiedziałam, dlaczego to robię, ale czułam, że muszę uciekać. Z oparów mgły powoli wynurzały się ciemne zaułki, a ja mijałam je, przyspieszając z bijącym sercem. Coś czaiło się w mroku. Czułam, że jestem obserwowana.
W pewnym momencie potknęłam się i upadłam na beton. Usłyszałam za sobą trzaśnięcie, i, przerażona, zerwałam się z ziemi. Nikogo nie widziałam, ale czułam czyjąś obecność. Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie, prosto w objęcia mgły.
Po chwili kątem oka ujrzałam cień. Obejrzałam się. Nikt mnie nie śledził. Ruszyłam więc dalej na trzęsących się nogach. Kilka metrów dalej coś otarło się o moje ramię. Wzdrygnęłam się i przyspieszyłam kroku, rozglądając się nerwowo. Ani żywej duszy.
Nagle uderzyłam w twardy mur. Zbadałam ścianę dłońmi, ale wyglądało na to, że tej przeszkody nie ominę. Muszę zawrócić.
Wtedy za sobą usłyszałam szelest.
Powoli odwróciłam się i wrzasnęłam.
Z mgły wyłonił się olbrzymi potwór. Ociekał białym śluzem, a gdy jego paszcza rozwarła się, wydał z siebie basowy, przerażający ryk.
Osunęłam się na ziemię i oczekiwałam najgorszego. Zacisnęłam powieki.
Długi szelest oznaczał, że straszydło się zbliża. Zacisnęłam dłonie w pięści i spróbowałam przyzwać swoją moc. Na próżno.
Na moją łydkę spłynęła kropla śluzu. Przylgnęłam plecami do muru i skuliłam się jeszcze bardziej. Czułam się jak maleńka myszka zagoniona do pułapki w obskurnej, ciemnej piwnicy...
Potwór wysunął mackę i złapał mnie w talii. Poczułam, jak moje ubranie przesiąka wilgocią.
Maszkara windowała mnie w górę, a ja ze strachu nie mogłam się ruszyć.
Gdy znalazłam się na wysokości jej pyska, po trzymającej mnie macce zaczął spływać śluz. Docierał do mnie i piął się w górę po moim ciele, oblepiając mnie coraz bardziej. Powoli otaczał mnie lepki, cuchnący kokon. Wkrótce tkwiłam w nim po szyję.
Potwór ryknął, a wielka masa ciepłego powietrza uderzyła mnie w twarz. Jego oddech cuchnął błotem. Skrzywiłam się.
Macka ze mną zachwiała się i zaczęła wolno sunąć w kierunku paszczy monstrum. Moja sytuacja była dramatyczna - nie mogłam nawet krzyknąć "Powiedzcie mamie, że ją kochałam", bo nie miałam do kogo. To było straszne.
Wpatrywałam się w poruszające się synchronicznie kły potwora, zastanawiając się, kto pozbiera i pochowa moje szczątki. W miarę zbliżania się do paszczy robiło się coraz goręcej. Z gardzieli potwora buchał żar.
To koniec, pomyślałam ze strachem. Zaraz minę pierwszy rząd zębów i moja sytuacja zacznie przypominać sytuację kurczaka w piekarniku.
Do kłów brakowało już niecałego metra. Pół... Trzydzieści centymetrów...
"Do diaska" pomyślałam "Jakie będą moje ostatnie słowa?"
Próbowałam sobie przypomnieć jakąś okolicznościową sentencję, ale ni w ząb nie mogłam nic wymyślić. Potwór wyszczerzył kły i rozwarł szczęki, jakby robiąc mi miejsce w swojej przepastnej jamie ustnej.
- Jakie są ostatnie słowa bandyty? - wrzasnęłam pod wpływem nagłego impulsu.
Potwór nie zamierzał czekać.
- SAYONARA, GŁĄBY! - ryknęłam i zostałam połknięta.


W twarz chlusnął mi strumień śluzu. Dławiłam się, plując i kaszląc...

... I obudziłam się, zlana zimnym potem.

W pokoju unosił się ostry, duszący zapach. Rzuciłam się do okna i otworzyłam je na oścież. Usiadłam na łóżku i wzięłam głęboki oddech.

- Zaraz, jak leciało to przysłowie? - mruknęłam do siebie. - A tak, już wiem:

Nie pal świec zapachowych przed snem,
Bo ja, Jedwabek, CIĘ ZJEM!









______________
Bez komentarza. Pozwolę sobie jedynie na dedykację dla Huntress -to po przeczytaniu Twojej notki w mojej pojawiły się OPARY mgły ;)


niedziela, 11 marca 2012

Nieprzeczytana wiadomość

Nie wiem, w którym momencie straciłam świadomość, ale kiedy otworzyłam oczy znajdowałam się w Bazie HIVE. Wszędzie bym poznała te kłaki kurzu na podłodze. A Gizmo obiecał, że je sprzątnie! Nie dalej jak wczoraj robiłam mu o to awanturę.
Moją uwagę zwróciło ciamkanie. Nie bez wysiłku obróciłam głowę i ujrzałam Mamuta, który ze stoickim spokojem przeżuwał batonika.
- Cześć - mruknęłam, nie wiedząc, co się mówi w takich sytuacjach. (Notka do czytelnika: w sytuacji, kiedy urywa ci się film, a nie kiedy ktoś je przy tobie Snickersa).
Mamut nie zamierzał trudzić się odpowiedzią. Zamiast tego zajął się wylizywaniem czekolady spomiędzy palców.

Uch.

- Gdzie jest Gizmo? - spytałam, by przerwać krępujące milczenie. Skoro z Mamutem nie mogłam dojść do ładu, może on wszystko mi wyjaśni.
- Tam - wymamrotał, nie podnosząc wzroku znad swoich paznokci. Wzniosłam oczy ku niebu i uczciłam minutą ciszy pamięć jego szarych komórek. Niech odpoczywają w pokoju wiecznym, amen.
Spróbowałam zeskoczyć z niszy, na której mnie położono. Błąd.
Kiedy zbierałam się z podłogi, do pomieszczenia wszedł Gizmo. Z jakiegoś powodu tryskał humorem...
Co się zmieniło, kiedy wyłożył się na papierku po Snickersie, który ktoś porzucił przed drzwiami wejściowymi.
Po serii przekleństw Gizmo wydał z siebie donośne
-MAMUUUUUUUUT!
- O co chodzi? - spytał tamten.
- O gówno! - pieklił się Gizmo. Kopnął Mamuta i zaraz tego pożałował.
- Moja noga! Moja...noga! - darł się mały,skacząc i rozcierając stopę. - Ty kretynie!

- Dobra dobra, hamuj się trochę - postanowiłam ich rozdzielić - Nic się nie stało!
- Nie stało? NIE STAŁO!? - Gizmo pluł mi w twarz okruszkami herbatnika - Ten #@$%*#*chciał mnie zabić!!!
Przestałam go słuchać, żeby nie stać się ofiarą demoralizacji. Mamutowi i tak już nic nie pomoże.
- Uspokój się, idioto - ucięłam i ostentacyjnie podeszłam do okna. Miałam gdzieś krajobrazy, ale znając Gizma wiedziałam, że pozbawiony publiczności szybko zamknie dziób.
Dałam mu kilka minut na uspokojenie, po czym odwróciłam się.
Mamut przeglądał czasopismo (Avanti, nawiasem mówiąc), podczas gdy Gizmo stał z zaciśniętymi ustami i miną cierpiętnika.
- To wy mnie znaleźliście? - spytałam ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Głupie pytanie, głupia odpowiedź. Oczywiście, że my. - burknął Gizmo. - Zresztą wiedziałem, że to tak się skończy. Po co zadawałaś się z tymi lalusiami?
- Ja się z nimi NIE ZADAJĘ! - wybuchnęłam.
- To może oni cię zmusili? Znam te ich sztuczki. Jeśli to ta Krukowata...
- Nie, to nie Raven. Co niby miałaby mi zrobić? Nie boję się jej. - mruknęłam. Wzięłam głęboki oddech i czekałam na odpowiedź.
- "Co niby miałaby mi zrobić?" - przedrzeźniał mnie Gizmo. - Co mogłaby ci zrobić!? Dużo! Kiedy ten ich Cybuś ześwirował i potrzebowali mnie do zniszczenia wirusa szalejącego w jego chorym oprogramowaniu, sam się o tym przekonałem! Na własnej skórze! To jest czarna magia. Powinni ją spalić na stosie.
- Raven? Daj spokój. Przestraszyłeś się Raven? - nie chciało mi się wierzyć.
- A kto mówi, że się przestraszyłem? Tacy jak ja nigdy się nie boją. Po prostu ostrzegam cię, że ona jest wiedźmą. Nie. Demonem!!!
- Powinieneś się leczyć. - skwitowałam i poszłam do mojego pokoju. Kosmici nie kosmici, Raven czy nie Raven, byłam zmęczona jak ten pies i potrzebowałam odpoczynku. Pomijając fakt, że mdlałaś dzisiaj kilka razy, szepnął złośliwy głosik w mojej głowie. Daj sobie siana, powiedziałam mu w duchu i poszłam wziąć prysznic. Gorąca woda podziałała jak balsam - wszystkie zmartwienia zniknęły, a przede mną malowała się perspektywa słodkiego snu i następnego dnia pełnego kradzieży, rozbojów i...
Stój.
Nie będzie żadnych kradzieży ani rozbojów. Nie, dopóki to paskudztwo siedzi w mojej głowie.
Wkurzający głosik jakby tylko czekał, aż poruszę ten temat.
"Właśnie właśnie, kochana. I co ty z tym fantem zrobisz? Zaszyjesz się pod kocem? Schowasz się za plecami tych półgłówków z HIVE?"
Dam sobie radę. A ty się nie wtrącaj!, ofuknęłam go.
"A może pójdziesz błagać o łaskę Tytanów? Bo wiesz, oni są gotowi ci pomóc. Może nawet przyjmą cię do drużyny" - kusił głos.
Nie znoszę ich! I nigdy się nie przyłączę do ich żałosnej drużyny! To ostatnie, co zamierzam zrobić! A zresztą mówiłam ci, żebyś się zamknął!
"Możesz mnie pocałować w tyłek. Jestem twoim głosem sumienia, będę gadał, ile mi się podoba" - rozbestwił się jeszcze bardziej.
Już chciałam mu odpowiedzieć, ale się powstrzymałam. Walczyć z głosem sumienia? Stamtąd droga wyraźnie prowadzi do wariatkowa. Nie, dziękuję.
Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Gizmo i Mamut grali na dole w Masakrę_W_Tokio, przemknęłam więc korytarzem, żeby mnie nie zauważyli. I tak nie było na to szans - byli zbyt zajęci wyścigami motocyklowymi. Nie wiem, co takiego ekscytującego w tych grach. Przecież widać od razu, że to masowa produkcja tylko i wyłącznie dla idiotów, którzy z niewiadomych przyczyn się tym pasjonują.
Szczelnie zamknęłam drzwi mojego pokoju i narzuciłam koszulę nocną. To była pierwsza rzecz, jaką ukradłam po przybyciu do Jump City - właściwie byłam do tego zmuszona. Dobrze pamiętałam, jaki wstręt wtedy budziła we mnie kradzież. Śmiech na sali, dzisiaj to u mnie chleb powszedni.
Zanim zgasiłam światło, włączyłam na chwilę komputer, żeby sprawdzić pocztę. Miałam trzy nieprzeczytane wiadomości - dwie od See-More'a, mojego kolegi z Akademii ("Czy pójdziesz ze mną na bal absolwentów?" oraz "To pójdziesz, czy nie?" - odpisałam czerwonymi literami "NIE!"), a jedną od kogoś, kogo adresu nie znałam. Zaciekawiona, kliknęłam na wiadomość i czekałam, aż się załaduje. Wiadomość nie miała wpisanego tematu, nie wyglądała więc na spam. Zresztą miałam specjalne filtry na taką okazję.
W okienku pojawiło się tło wiadomości. Rzuciłam się wzrokiem do pierwszej linijki. Wtedy strzeliły korki i światło zgasło.
- EJ! - wrzasnął z dołu Mamut. Otworzyłam drzwi przy akompaniamencie siarczystego przekleństwa Gizma i wpadłam do salonu.
- Co wy tu wyprawiacie? - syknęłam. Moje oczy nie potrzebowały światła. Po coś w końcu miałam te kocie źrenice.
- To Gizmo - bąknął Mamut - Gra potrzebowała dodatkowej pamięci i on ...
- Zamknij się! - wrzasnął Gizmo - Gdybyś nie wsadził pizzy do kontaktu wszystko by działało!
- Macie pizzę? - nigdy nie reagowałam tak na wzmianki o jedzeniu, ale dziś byłam wyjątkowo wygłodniała. Od rana nic nie miałam w ustach.
- Mieliśmy - Gizmo poklepał się po brzuchu. - A poza tym nie lubisz pepperoni.
- Trudno - westchnęłam zawiedziona - Przynajmniej kupiliście ją za własne pieniądze.
Gizmo wymienił z Mamutem rozpaczliwe spojrzenie, które mi nie umknęło.
- My wszystko oddamy, tylko nie mieliśmy drobnych i... - plątał się w zeznaniach.
- Kupiliście sobie pizzę za MOJE PIENIĄDZE!? - huknęłam - I jeszcze się ze mną nie podzieliliście!?
Przyłożyłam im piorunem i weszłam na schody.
-Ale... - jęknął Gizmo.
- I WŁĄCZ TEN PRĄD! - krzyknęłam z korytarza, po czym zatrzasnęłam się w pokoju.
Byłam na tyle zmęczona, że nie chciało mi się czekać, aż to zrobi. Zapaliłam sobie świecę zapachową i w jej świetle wskoczyłam do łóżka. Nakryłam się kocem i zamknęłam oczy. zanim jednak zasnęłam, przez kilka minut głowiłam się nad anonimową wiadomością, której nie zdążyłam przeczytać.
E tam, zrobię to jutro, pomyślałam i krótko potem zasnęłam.

______________________
Ajajaj, tym razem chyba się nie popisałam. Tak czy siak, dedykacja dla SandryMT, Huntress, Kiry i For. Trzymajcie się i czekam na Wasze notki :)

czwartek, 8 marca 2012

Nerwy mi puszczają

Gwiazdka, Raven Robin i Bestia stali obok Cyborga z przygnębionymi minami. Cyborg tymczasem przybrał dramatyczną pozę, tak teatralną, że aż sztuczną. Wyglądał, jakby ząb go bolał.
Mnie tymczasem to nie ruszało. Trudno, kolejna cudaczna bzdura, z którą tak czy siak muszę się pogodzić. Nic nowego.
Cyborg westchnął i przesłonił czoło dłońmi. Widziałam, jak zezował na mnie spomiędzy palców, ciekawy mojej reakcji. Chce, niech ma.
- O nie! - zapiałam - O, nie! Straszne! Potworne! Ja nie chcę! Skoczę z mostu! Utopię się! Żegnaj, okrutny świecie!
Rzuciłam się w lewo, niby to w kierunku okna, ale Gwiazdka natychmiast mnie złapała. Mój żałosny teatrzyk trwał nadal.
- Albo wiecie co? - podsunęłam - Rozwierćcie mnie na części. Zróbcie mi sekcję zwłok na żywca! Może nareszcie zrozumiecie, o co tu chodzi! - wrzasnęłam. Teraz zaczynałam być zwyczajnie zła.
Wyrwałam się Gwiazdce, albo to ona mnie puściła. Stanęłam przed zbaraniałym Cyborgiem, patrząc na niego wściekle.
- Skoro jesteś taki mądry... to... To to oznacza, że się pomyliłeś! To musi istnieć! Musi! A jeśli jednak jesteś przekonany, że nie...
- Jinx - zaczął błagalnie Robin.
- To napiszcie list do National Geographic! - wypaliłam.
Tytani parsknęli śmiechem.
Świdrowałam ich stalowym spojrzeniem, nic nie mówiąc. Cyborg dyskretnie się wycofał, jakby obawiając się, że w nagłym przypływie furii urwę mu łebek. Wierzcie mi, miałam na to wielką ochotę. Dosłownie puściły mi nerwy.
Tytani nadal zwijali się, rozbawieni. Nawet Raven chichotała jak mała dziewczynka. W tym momencie miałam ich już zupełnie dość. Przeszłam obok nich, czując, jak ziemia skwierczy mi pod stopami. Kit, najwyżej wypalę im parkiet. Dobrze im tak.


Przemaszerowałam przez salon i doszłam do holu. Tam dogoniła mnie Gwiazdka.
- Jinx, zaczekaj. Czy ty...
- Odwal się.
Trzasnęłam drzwiami i tyle mnie widzieli.
Teraz musiałam tylko odnaleźć Gizma i Mamuta. Muszę przyznać, że prawie za nimi tęskniłam.
Zanim jednak ruszyłam do bazy HIVE, przysiadłam na brzegu i długo wpatrywałam się w moje odbicie tańczące na falach. Pięknością nie byłam, fakt. Ale czy złodziejka musi być ładna?

Po chwili usłyszałam, że drzwi Wieży Tytanów otwierają się. Zerwałam się z miejsca i pomknęłam naprzód, nie oglądając się za siebie.
Dzień był śliczny, ale nie byłam już w takiej euforii jak rano. W tej chwili czułam raczej wściekłość i znużenie. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli. Nie znosiłam tego. Tak w ogóle, po co mi inni? Wolałam pracować sama. Tak zawsze było szybciej i skuteczniej.
Nagła fala bólu w głowie przypomniała mi, dlaczego potrzebowałam pomocy Tytanów. Kucnęłam na chodniku, masując skronie i czekając, aż cierpienie ustanie. Jednak na próżno. Bolało i bolało, aż w końcu świat zawirował mi przed oczami.
- M-muszę znaleźć Gizma - pomyślałam z wysiłkiem. Z trudem wstałam i na trzęsących się nogach zrobiłam trzy kroki. Potem kolana ugięły się pode mną i zaliczyłam glebę. Jednak nie mogłam się poddać.
Wbiłam pięty w ziemię i powoli się podniosłam. Przeszłam kawałek, i dopiero na następnym zakręcie upadłam. Tym razem jednak nie mogłam wstać o własnych siłach. Obraz zamglił się, oczy mi łzawiły, a plecami wstrząsały dreszcze. Mózg miałam jak z gumy do żucia.
- Jeszcze kawałek - wydusiłam. Dobrze wiedziałam, że oszukuję samą siebie. Do bazy HIVE było za daleko. W życiu nie miałam szansy tam dotrzeć. Nie z palącym umysłem i nogami jak z galarety.
Miałam pecha, bo upadłam akurat na mało uczęszczanej ulicy. W tej chwili oprócz mnie nie było tam żywej duszy.
Leżałam, przeklinając własną głupotę i czekając na zbawienną stratę świadomości. Sekundy jednak mijały, a nic się nie działo. Czułam tylko tępy ból w całym ciele. To było straszne.

W końcu, kiedy myślałam, że przyjdzie mi się w takich okolicznościach zestarzeć, usłyszałam swoje imię.

____________________
Sorki za króciuteńką nocię, ale się spieszę ;) Następną dodam szybko.
Z dedykacją dla Gwiazdeczki.

piątek, 2 marca 2012

Królik doświadczalny

Przyjrzałam się uważnie obleśnej, białawej larwie.
- Słodki - mruknęłam z sarkazmem. - Po co trzymacie tu to straszydło?
Gwiazdka i Bestia aż spurpurowieli ze złości.
- To nie jest ŻADNE straszydło!!! - wrzasnęła Gwiazdka, wymachując rękami - To mój kochany plunbatk! Widzisz, przestraszyłaś go!
Wzięła małego brzydala na ręce i obdarzyła całusem. Jedwabek zamruczał, a mi przewróciło się w żołądku.
Raven patrzyła na tą scenę z rozbawieniem, ale nic nie mówiła.


 Zaczynałam być już poirytowana tym, że tak łatwo mi przyszło porzucić stare nawyki. Gdzie się podziała cała moja nienawiść? Ciągle łapałam się na tym, że porównywałam siebie z Tytanami, jakby byli moją drużyną.
"To nie jest HIVE, kretynko - upominałam się w myślach - Oni są grupą bohaterskich lalusiów. Nic ciebie z nimi nie łączy".
Wzięłam głęboki oddech i przybrałam ponurą minę.
- To jak? - spytałam sucho - Chcę mieć to jak najszybciej za sobą.
Tytani spoważnieli, ale Gwiazdka nadal ściskała Jedwabka. Zastanawiałam się chwilę, jaki jest w dotyku - suchy i łuszczący się, czy raczej miękki i pokryty śluzem. Właściwie to nie chciałam wiedzieć...
- Tędy - Cyborg wskazał mi wąski korytarz. Rozejrzałam się podejrzliwie, ale nie wyglądało mi to na pułapkę. Nieufnie postąpiłam krok do przodu. Robin wyprzedził mnie i po chwili wahania ruszyłam za nim.
Korytarz doprowadził nas do sporej sali wyglądającej na coś pomiędzy szpitalem a amatorskim laboratorium. Pośrodku znajdowała się kozetka, a na ścianach błyskały ekrany. Cyborg podszedł do pulpitu pełnego kontrolek i przycisków, a Raven kazała mi się położyć.
- Czy aby na pewno...
- Zaufaj nam.
Zaufać IM!? Niedoczekanie, pomyślałam. Przezwyciężyłam jednak wewnętrzny opór przed zdaniem się na łaskę i niełaskę Tytanów, i położyłam się na kozetce. Wzdrygnęłam się, kiedy Raven zapięła mi metalową obręcz na brzuchu, i takie same, tylko mniejsze, na nadgarstkach i kostkach. Mój instynkt krzyczał "ALARM!" i zignorowanie go było bardzo trudne. W końcu zamknęłam oczy i zaczęłam nucić w myślach "Wlazł kotek..."
- Rae, podłącz ją - rzucił Cyborg znad pulpitu. Raven podpięła mnie do jakiejś piekielnej aparatury i plastrem przykleiła mi do czoła kabelek. Poczułam mrowienie w całym ciele i zacisnęłam zęby w oczekiwaniu na falę bólu. Cyborg wcisnął przycisk.
Po kablu przeskoczyła pojedyncza iskra, ale poza tym nic się nie wydarzyło. Nadal leżałam, spięta i bezbronna. Tytani wpatrywali się w monitory, które z mojej perspektywy były niewidoczne. Raven medytowała w skupieniu, a ja miałam nieodparte wrażenie, że bada stan mojego umysłu na własną rękę.
Nagle przez moje czoło przeszedł prąd. Moje serce zabiło szybciej, a obraz zamglił mi się przed oczami. Czułam się, jakby ktoś przyłożył mi do skroni rozżarzony pręt. Chciałam złapać się za głowę, pozbyć się bólu, ale ręce miałam skrępowane metalowymi obręczami. Temperatura wsrastała. Teraz płonęłam, a ściany dookoła mnie chwiały się niebezpiecznie. Powietrze skwierczało w zetknięciu z moją skórą. Zrobiło się jeszcze goręcej... aż ból puścił. Ujrzałam wszystko z przeraźliwie ostrą dokładnością. Nad sobą widziałam twarz Raven w zimnym, niebieskawym świetle. W pewnym momencie mimowolnie zamknęłam oczy, i znalazłam się we wnętrzu mojego umysłu.
Byłam zupełnie sama. Czułam się zagubiona i przerażona, ale coś kazało mi iść naprzód. Wędrowałam po spiralnych ścieżkach, przeskakiwałam nad przepaściami zbudowanymi z moich myśli... Aż wreszcie przede mną wyłoniło się to, czego podświadomie szukałam.
Był to ogromny pagórek. Podeszłam do niego, zastanawiając się, dlaczego jest celem mojej podróży. Przyłożyłam dłoń do gładkiej, połyskującej ściany i poczułam miarowe pulsowanie. Pagórek drgał pod moją ręką. Cofnęłam się o krok, zastanawiając się, jak to możliwe. Równocześnie uświadomiłam sobie, że jest...ciepły.
Wtedy to zobaczyłam. Migoczące, wystawało ze ściany pagórka. Wyglądało tam tak... nienaturalnie. Jakby ktoś wbił je tam wbrew woli, na siłę. Mrugało do mnie czerwonymi lampkami, wabiąc mnie do siebie. Nie ruszyłam się z miejsca, zastanawiając się, czym właściwie jest. Aż nagle dotarło do mnie, z czym mi się kojarzy.
To była bomba.
W tym momencie czerwone światełka zgasły. Rzuciłam się na ziemię, gdy pagórek eksplodował.

Świat zniknął, przesłonięty ogniem i dymem. Chciałam się ruszyć, ale całe ciało miałam sparaliżowane. Przytrzymywało je coś metalowego...
Otworzyłam oczy. Raven i pozostali patrzyli na mnie. Najwyraźniej eksperyment się zakończył. Odchrząknęłam.
- Czy dziwne wizje to normalny efekt uboczny waszych badań? - zapytałam. Robin i Cyborg spojrzeli po sobie.
- Nie, a co? - zapytał Bestia.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Domyśl się.
- Miałaś dziwną wizję?
- Ten się jeszcze pyta... - warknęłam.
Rozdzielił nas Robin.
- Jinx, BB... Spokojnie. Czyli mówisz, że miałaś jakieś omamy?
- Tak. Zdawało mi się, że jestem w środku mojej głowy... i tam był pagórek z zamontowaną bombą. Po chwili wszystko wyleciało w powietrze. - streściłam wizję w dwóch zdaniach.
Gwiazdka uniosła brwi.
- Nie sądzę, żeby to miało jakiś sens w obecnej sytuacji - powiedziała powoli. Raven położyła jej dłoń na ramieniu.
- Moim zdaniem to ma kluczowe znaczenie, Gwiazdko. - rzekła do niej. - Jinx, czy ten pagórek nie miał symbolizować twojego mózgu?
Zatkało mnie na moment.
- Sugerujesz, że w takim razie bomba była tym - przełknęłam ślinę - implantem?
Zanim Raven zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się Cyborg.
- Chcecie zobaczyć wyniki czy nie?
Podeszliśmy do ogromnego ekranu, podczas gdy Cyborg zasiadł przy klawiaturze. Wcisnął kilka klawiszy i na ekranie pojawił się czarny kontur mojej twarzy. Nastąpiło zbliżenie i wniknięcie "kamery" do wnętrza mojej czaszki. Na ekranie pjawił się mózg. Cyborg przełączył coś i zamiast obrazu wyświetliły się rzędy liter i cyfr oraz jakieś statystyki. Zaczęłam się niecierpliwić.
- Nie rozumiem żadnego z tych znaczków. O co tu chodzi?
Cyborg wydawał się poirytowany.
- Wystarczy porównać to - wskazał na tabelkę - i to - wskazał na kolumnę cyfr - i od razu widać, ile miejsca zajmuje "implant".
Spojrzałam na niego jak na kosmitę.
- Otrzymujemy więc pewną liczbę. Teraz wystarczy porównać ją z inną liczbą, odpowiadającą czynikowi A i czynnikowi B. Po zeskanowaniu ...
Przestałam go słuchać. Równie dobrze mógł mówić po japońsku.
- Ale do czego dochodzimy? Co nam daje zsumowanie liczby jakiejśtam i liczby jakiejśtam? - przerwałam jego przydługi wywód.
Cyborg łypnął na mnie urażony.
- Trochę szacunku. Sama byś do tego nie doszła! - burknął, ale moja uwaga przemówiła mu do rozsądku, bo zaczął się streszczać.
- Eee... Dochodzimy do tego, że... - urwał nagle. Czyżbym dojrzała w jego oku błysk paniki?
- Nie jestem w stanie usunąć tego implantu, Jinx. To zbyt zaawansowana technologia. Właściwie... Coś takiego nie ma prawa istnieć - wykrztusił wreszcie.
Cudnie.

_____________________
Dedykacja tym razem dlaaaa... Vampirka na Sterydach! xD