czwartek, 21 czerwca 2012

Reaktywacja po okresie buntu - czyli ciąg dalszy wreszcie nastąpił!

Od czego by tu zacząć... Może na początek przeproszę wszystkich, którzy czekali na dalszy ciąg oraz tych, których notek jeszcze nie przeczytałam (obiecuję, że w końcu się do nich dokopię) ale przez ostatni miesiąc miałam okres... Niemocy. I nie chodzi mi bynajmniej o brak weny na kontynuację historii, tylko o mały, nazwijmy to, bunt.
Przez jakiś czas skakałam od jednej notki do drugiej, pisałam dwa posty tygodniowo i próbowałam nadążać za każdym newsem na serwisie. Aż w końcu wkurzyłam się i przestałam tam zaglądać. Nie dlatego, że mi się  znudziło -  broń Boże, po prostu miałam nieciekawą sytuację w szkole i  musiałam zrobić sobie przerwę na kilka dni. A ta przerwa potrwała miesiąc... >.<
Ale teraz POWRACAM! Może nie od razu nadążę za wszystkimi notkami (Star, Huntress, Rachel i pozostali pewnie już naprodukowali tego setki - i bardzo dobrze, będzie co czytać w wakacje :D) ale w miarę możliwości spróbuję się tym zająć... A na razie proszę o... niski poziom wkurzenia (na mnie rzecz jasna) i o dalsze czytanie przygód Jinx! Patrz poniżej ;)

~~~~~~

Obserwowałam walczącą Joy zastanawiając się, na jak długo starczy jej sił. Była mocna, to fakt, ale jej wytrzymałość musi mieć jakieś granice. Tytani wyraźnie wymiękali, chociaż nie dawali tego po sobie poznać. Atakowali według utartego od pewnego czasu schematu: najpierw Robin posyłał w kierunku zabójczyni kilka latających krążków, później Cyborg i Gwiazdka ostrzeliwali ją pociskami. Kiedy Joy cofała się, by uniknąć ognia, wpadała prosto w goryle ramiona Bestii, który unieruchamiał ją na moment, by Raven zdążyła zamknąć ją w czarnej pułapce.
Taktyka wydawała się skuteczna, ale w praktyce wcale tak nie było.  Joy zawsze znajdywała sposób na uniknięcie schwytania, a to wymykając się Bestii, a to znienacka wyskakując w górę, ponad Tytanów, i lądując po drugiej stronie strumienia ścieków, który płynął przez sam środek kanału.
Tytani jednak, niczym nie zrażeni, dalej kontynuowali grę w kotka i myszkę, aż do kolejnej ucieczki Joy.
Zabawa trwała już od dłuższego czasu. Joy zaczynała tracić oddech, Raven cierpiała z powodu rany, której nie miała czasu magicznie zasklepić, a pozostali powoli wypadali z tempa. Joy nie prezentowała się lepiej - jej twarz pokrywały liczne zadrapania, a lewą rękę wyginała pod dziwnym kątem. Było oczywistym, że długo nie wytrzyma.
Problem polegał na tym, że ze mnie pomocy nie miałaby żadnej. Ledwo trzymałam się na nogach, a o moich obrażeniach przypominało mi nadpalone ubranie. Oparzenia piekły nieznośnie, a mnie aż mdliło z bólu.
W tej chwili Tytani zmienili taktykę. Joy właśnie robiła przewrót w powietrzu, oczekując złapania przez Bestię, kiedy nagle Cyborg wypalił z działka prosto w nią. Przerażona Japonka nie mogła nic zrobić - spróbujcie zmienić kierunek lotu, będąc w trakcie skoku. Błękitny promień trafił ją prosto w głowę.
- JOOOY! - wrzasnęłam, po czym natychmiast zatkałam sobie usta. Świetnie. Wcześniej pozostawałam w cieniu, obolała, ale przez nikogo nie zauważana. Po kiego diabła się demaskuję?
Włosy dziewczyny stanęły dęba, a ona sama, jakby w zwolnionym tempie, zaczęła osuwać się na ziemię.
Bestia rozwarł ramiona, wydając triumfalny ryk (jako małpa, oczywiście). Uprzedziła go Raven. Jednym gestem rozwarła nad kończącą lot Joy ramiona czarnej klatki i zamknęła ją w przezroczystym, magicznym sześcianie. Byłam bezradna -  wszystko wydarzyło się w ciągu góra dwóch sekund i nie miałam czasu na jakąkolwiek reakcję. Chwilę stałam, jak sparaliżowana, zastanawiając się, co robić. Z otępienia wyrwało mnie pytanie Gwiazdki:
- Gdzie jest Jinx?
Szybko podjęłam decyzję. Zsunęłam z nóg buty, żeby nie narobić hałasu, po czym jednym celnym rzutem posłałam je daleko przed siebie, w kierunku rzeki toksyn. Rozległ się głośny plusk, po którym nastąpiło syczenie i bulgotanie przypominające dźwięk, jaki wydaje tabletka wapna rozpuszczana w szklance ciepłej wody. Ścieki zaczęły się pienić, trawiąc moje buty i wciągając je pod wodę. Tytani wzdrygnęli się i podeszli bliżej, próbując zrozumieć, co się dzieje. Tym samym oddalili się ode mnie.
W samych kolanówkach, puściłam się biegiem w przeciwnym kierunku, modląc się, by Tytani jeszcze długo rozwiązywali sprawę rozpuszczającego się obuwia. Stąpałam bezszelestnie, więc miałam nadzieję, że nie wpadną na mój trop, a jeśli nawet, to zrobią to za późno.
Korytarz nie miał końca, a przynajmniej tak mi się wydawało, gdy pędziłam nim na bosaka, zadyszana. Moje wyczerpanie sięgnęło zenitu, a przed oczami zaczęły mi fruwać kolorowe plamy. W oddali zamajaczyło coś na kształt drabinki... Wtedy usłyszałam za sobą kroki. Cholera, gonią mnie, przemknęło mi przez myśl, ale nie byłam w stanie przyspieszyć. Na szczęście byli jeszcze daleko. Na wszelki wypadek strzeliłam za siebie najsilniejszym piorunem energii, na jakiego było mnie stać. To był błąd - raptownie obraz zamglił mi się przed oczami i ściany zaczęły kiwać się na lewo i prawo... nagle dotarło do mnie, że leżę na ziemi, gapiąc się w brudne sklepienie kanału. Zerwałam się, zataczając jak pijana mucha*, po czym ruszyłam w kierunku drabinki, zaciskając zęby, żeby nie stracić równowagi. To może brzmi dziwnie, ale miałam wrażenie, że gdy się skoncentruję, uda mi się zapanować nad drżącymi kolanami i przymulonym zmysłem równowagi. O ile, oczywiście, istnieje coś takiego.
Dopadłam drabinki, słysząc za sobą biegnących Tytanów. Szybko wpięłam się po zardzewiałych szczeblach, z których jeden, ukruszony, została mi w dłoni, po czym, jakimś cudem nie spadłszy, pchnęłam klapę studzienki kanalizacyjnej i znalazłam się na powierzchni. zatrzasnęłam klapę za sobą i, zdobywając się na ostatni wysiłek, nadtopiłam jej krawędzie, unieruchamiając ją na dobre. Przyspawana klapa na dobre zatrzyma nadpobudliwych herosów. Wątpię, żeby tędy się przedostali, więc prawdopodobnie będą musieli zawrócić do innego wyjścia z kanału.
Odwróciłam się i zdałam sobie sprawę, że stoję na samym środku skrzyżowania.
W następnej sekundzie zobaczyłam samochód pędzący prosto w moim kierunku.
Nie zdążyłam zrobić nic poza rozpaczliwym  rzuceniem się w prawo, w kierunku chodnika. Chwilę później poczułam miażdżące cios w lewy bok, a potem uderzyłam całym ciałem o asfalt.

Nie ma to jak chrzanione szczęście w życiu, co nie?

______________
Ha ha! Jak ja kocham dręczyć bohaterów ♥

Ale nie wkurzajcie się, Jinxi wyjdzie z tego cało. Bo okaże się, że...

Nie powiem! Zabiłabym siebie za taki spoiler ;)
Dedykacja dla wszystkich, którzy to czytają - za to, że powrócili na mojego bloga, mimo mojego miesięcznego strajku. Piszę to dla was!

Next niebawem... I oczekujcie komentarzy pod waszymi nowymi notkami :*** Pa!

(sorki za nadmiar emotikonów, ale dzisiaj jestem pokemonem)!


Japoński Szajbus