środa, 18 kwietnia 2012

Egipski Rubin Nefretete

Egipski Rubin Nefretete. Czerwona błyskotka wystawiana w Muzeum Kamieni Szlachetnych na peryferiach Jump City.
Na miejsce dotarłam tuż po zmroku, by nie zwrócić uwagi potencjalnych świadków. Założyłam czarne rękawiczki i poprawiłam włosy, aby mieć pewność, że w krytycznym momencie nie zdekoncentruje mnie rozwalenie się fryzury. W kieszeni miałam komunikator, dzięki któremu po zakończeniu misji miałam wezwać Joy i umówić się z nią na bezpieczne przekazanie towaru.
Muzeum był już zamknięte, co było dość dziwne. Byłam święcie przekonana, iż jest otwarte do 20, a była dopiero 19. Dla pewności przyjrzałam się tabliczce przy wejściu i okazało się, że mam rację. Czemu więc bez uprzedzenia zamknięto wystawę? Nie wiedziałam i właściwie mało mnie to obchodziło.
Jak zwykle, na początku wspięłam się na dach. Wyjęłam zza pasa pomięty (bo używany) plan muzeum i dokładnie wymierzyłam, gdzie znajduje się cel. Potem, gdy uzyskałam stuprocentową pewność, zabrałam się do wypalania okrągłego otworu.
Podobnie jak przy włamaniu do szkoły, pozostawiłam zawias, za pomocą którego mogłam później zamaskować dziurę. Wsunęłam palce w szczeliny i gdy znalazłam punkt oparcia, z wysiłkiem dźwignęłam metalową płytę w górę. Przypominała sztywną, grubą dachówkę i była diabelnie ciężka. Myślałam, że ciężar powyrywa mi z dłoni palce, ale w końcu przewaliłam ją na bok i wejście do muzeum stanęło otworem.
Zsunęłam się głową w dół do ciemnej otchłani. Wydobyłam z kieszeni torebkę magicznego pyłu (ha ha, chodzi się do starych sklepów) i sypnęłam garść w dół.
W zetknięciu z proszkiem odcinek po odcinku ukazały się promienie systemu alarmowego. Czerwone pasma syczały złowrogo, ale cały szkopuł w tym, że nie rozległ się żaden alarm. Pył, w nieznany mi sposób, ujawnił promienie, dzięki czemu dokładnie widziałam czerwoną pajęczynę holograficznych pasem, którą musiałam pokonać.
Dokładnie pode mną droga była wolna. Dopiero przy samej podłodze przecinał ją wąski, czerwony laser. Rozluźniłam nogi i zsunęłam się głową w dół, w ostatniej chwili robiąc efektowny przewrót w tył i unikając zabójczego promienia. Stanęłam w rozkroku, a pomiędzy moimi nogami biegło czerwone pasmo. Przesunęłam wzrokiem po labiryncie rozciągającym się przede mną i lekko odbiłam się stopami od zimnej posadzki.
Przeskoczyłam kilka laserów, gnąc się w dziwnym tańcu, aby ich nie dotknąć. Dalej jednak czyhała ściana czerwieni, której nijak nie byłabym w stanie pokonać. W ostatniej chwili rzuciłam się w bok, z gracją podbiegłam w górę po ścianie i dosłownie prześlizgnęłam się nad siatką promieni, niczym zawodniczka skoku o tyczce nad poprzeczką. W locie oceniłam układ następnych pułapek. To się schyliłam, to przemknęłam, skulona pomiędzy pasmami. Aż w końcu odnalazłam ukryty rytm i od tej pory szło jak z płatka. Lewa ręka, prawa noga, schylić się, cofnąć stopę, odbić się od krawędzi ściany, salto, uwaga, rozkrok, lądowanie, przysiad, chwila wytchnienia. I gdy złapałam oddech taniec zaczynał się znów. Przemierzałam czerwony labirynt pajęczyn, igrając z ryzykiem dotknięcia którejś z nich. Stawka była wysoka, porażka oznaczała śmierć. No, może bez przesady, nie tyle śmierć, co aresztowanie, kompromitację i utratę zlecenia. A w końcu zamierzałam popisać się przed Joy swoimi umiejętnościami i pokazać, że nie jestem pierwszą lepszą ulicznicą i nawet japońska zabójczyni nie może się ze mną równać.
Przede mną wyłoniła się ostatnia fala laserów. Po czole spłynęła mi strużka potu.
Linie nachodziły na siebie tak ściśle, że nie mogłam znaleźć żadnej pustki, żadnej szczeliny, którą mogłabym się przecisnąć. Nagle uświadomiłam sobie, że lewą stopą prawie muskam promień lasera przechodzący nad podłogą, złapałam się więc ściany i wypaliłam w niej oparcie dla rąk. Dzięki temu podciągnęłam się wyżej, gdzie nic mi nie zagrażało.
Prawdziwa łamigłówka znajdowała się na końcu korytarza.
Minuty mijały, a ja nie mogłam znaleźć wyjścia z sytuacji. Co robić? Wycofać się? Spróbować przesmyknąć między promieniami?
Wiedziałam, że nie dam rady przesunąć między szczelinami nawet talii, a co dopiero głowy czy ramion. Wątpię, by ktokolwiek mógł to zrobić.
Nie, znałam takiego kogoś. Bumblebee z Akademii. Gdyby zmniejszyła się do postaci owada, bez problemu przeleciałaby prze siatkę. Albo Bestia - mógłby zmienić się, bo ja wiem, w jaszczurkę i przejść środkiem korytarza bez narażania się na wykrycie.
Ale nie byłam żadnym z nich, dlatego musiałam dać sobie radę po swojemu.
I w tym momencie dojrzałam małą przerwę przy suficie. Miała aż 40 centymetrów długości, ale zaledwie trzydzieści szerokości. Normalnie nie dałabym rady się tam wcisnąć, gdy jednak uwzględnić przestrzeń poniżej sufitu... Tylko czy dam radę tam doskoczyć?
Zebrałam się w sobie i odepchnęłam się nogami od ściany, wystrzeliwując prosto na czerwone promienie. Spanikowana, strzeliłam różowymi błyskawicami pionowo w dół i jakimś cudem odbiłam się nieco wyżej. Przerwa między sklepieniem a laserami pędziła prosto na mnie. nadeszła chwila prawdy. A wtedy zrobiłam chyba najlepszą ewolucję w moim życiu.
Kierowana instynktem, wsunęłam do "okienka" najpierw idealnie wyprostowaną lewą nogę, po czym w ułamku sekundy zrobiłam szpagat i odchyliłam górną część ciała tak daleko do tyłu, że znalazła się w linii prostej z prawą nogą. Dotknęłam głową łydki i uznałam, że to idiotyczne uczucie.
Wszystko to trwało może dwie sekundy. Chwilę później ciężko wylądowałam po drugiej stronie, cała, ale maksymalnie obolała.
- Cholera - mruknęłam, rozcierając prawą nogę, w której coś mi głośno przeskoczyło. Nie było rady, cel był tak blisko, że nawet kuśtykając, musiałam do niego dotrzeć.zacisnęłam zęby i siląc się na zachowanie ostrożności, ruszyłam dalej korytarzem, zostawiając za sobą zabójcze pole laserów.
Kilka metrów dalej wznosił się podest z rzędem gablot. Odnalazłam tę, za którą błyskał czerwony kamień oszlifowany w taki misterny sposób, że aż mi na jego widok pociekła ślinka. Musiałam naprawdę stanowczo przemówić sobie do rozsądku, by powstrzymać chciwość i dotrzymać danego Joy słowa. On tak pięknie wyglądałby na mojej szyi... Brr, nie. Nie wolno mi tak myśleć. Chociaż z drugiej strony...
Nagle moje czoło przeszył znajomy ból. Wstrząsnęło to mną, ponieważ od dobrych kilkunastu godzin implant w moim umyśle nie dawał znaku życia. Przycisnęłam czoło do chłodnej szyby i westchnęłam. Po kilku minutach ból minął bez śladu, jednak mi do reszty zepsuł się humor.
Mimo to, praca czekała. Postanowiłam zrobić to tak jak zwykle - wysunęłam rękę i wzywając moc, obrysowałam promieniem energii szybę w gablocie. Szkło pisnęło cicho, ale poza tym wszystko grało. Wciągnęłam rękę po kamień i w tym momencie rozległ się alarm.
Szlag. szlag, szlag, szlag.
Złapałam rubin i wsadziłam za pas, w pośpiechu tworząc magiczną iluzję kamienia i wyciętej szyby na wystawie. Wspięłam się po ścianie i potężnym strzałem wysadziłam w górę fragment sufitu. Nie bawiłam się w subtelność i dyskrecję, skoro sprawa się rypła.
Wyskoczyłam jak oparzona z budynku i pognałam przed siebie, czując się jak ścigany królik. na horyzoncie dojrzałam Tytanów, przyspieszyłam więc kroku i przy najbliższej sposobności zeskoczyłam z dachu na jakąś ciemną uliczkę. Dopadłam klapy i zmuszona do ostateczności, zsunęłam się do podziemi kanalizacji. Cuchnęło jak spleśniały ser i wszystko podeszło mi do gardła, ale czułam się fatalnie i nie mogłam sobie pozwolić na walkę. Na pewno bym przegrała i nie dość, że by mnie złapali, to jeszcze straciłabym towar. Co to, to nie. Żaden szanujący się szmugler nie spojrzałby mi w oczy po czymś takim.
Chwilę oddychałam spazmatycznie po długim biegu, po czym rozprostowawszy kości, wyjęłam komunikator.
Na ekraniku zamigotała twarz Joy.
- I jak, młoda? - rzuciła. Zmełłam przekleństwo na języku i wymownie przewróciłam oczami.
- Radzę sobie świetnie. Kamyczek już czeka.
- To dlaczego jeszcze cię tu nie ma? - spytała z lekką pretensją w głosie.
- Musiałam się przewietrzyć, to wszystko - wymamrotałam, rzucając pierwszą lepszą wymówkę jaka wpadła mi do głowy.
- W KANALIZACJI!?
 Małe faux pas.
- Moja sprawa - odparłam szybko. Świetnie, teraz uzna mnie za jeszcze większą wariatkę. Ja to mam talent.
Po odgłosach, jakie usłyszałam, wywnioskowałam, iż Joy dostała ataku kaszlu.
- Róbta co chceta - powiedziała po chwili, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiał wschodni akcent. - Sayonara.
Rozłączyła się.
Westchnęłam ciężko i wspięłam się do wyjścia ze studzienki.
- Cześć - uśmiechnął się Robin.
Z przerażeniem zatrzasnęłam klapę, przytrzaskując mu palce. Puściłam się biegiem wzdłuż cuchnącego korytarza. Towarzyszyło mi bliskie echo ostrych przekleństw Robina i przerażony głos Gwiazdki.
- Młoda sanitariuszka z Tamaranu rusza z odsieczą - prychnęłam z ironią i przyspieszyłam kroku.

________________
To trochę dłuższe. dedykacja dla Rach, Star i Insanis <3 oraz Huntress, Kiry i Mii. Ach, For, jeśli to czytasz, to wiedz, że taniec z laserami jest własnie dla Ciebie.
Pozdrowionka ;) Niedługo nowa notka na TMPX. Trzymajcie się! :**

Ev(e)il

środa, 11 kwietnia 2012

Wspomnienie

Och, jestem pewna, że oczekiwaliście sceny jak z melodramatu. Że zaleję się łzami, osunę się na ziemię jak śpiąca królewna czy w najlepszym wypadku rzucę się Joy do gardła. Nic z tych rzeczy, byłby to strzał kulą w płot. Jednak żeby lepiej zrozumieć moją reakcję, muszę wam uświadomić coś o mojej rodzinie.
Nigdy nie darzyłam moich rodziców specjalnymi względami, właściwie nawet dobrze ich nie znałam. Kiedy miałam pięć lat zginęli "w wypadku". Ich śmierć mnie nie poruszyła, wydaje mi się nawet, że nikt mnie o niej nie powiadomił. Byłam wtedy rozpieszczonym dzieciakiem nie zwracającym uwagi na otoczenie. Rodzice pracowali w firmie i podejrzewam, iż nie prowadzili zbyt czystych interesów. A nawet jeśli, w końcu musieli nadepnąć komuś na odcisk. To ten ktoś prawdopodobnie wynajął moją japońską towarzyszkę. Wyeliminowanie z gry moich rodziców musiało być dziecinną igraszką dla kogoś takiego jak ona. Szast, prast, i po krzyku, a upozorowanie wypadku jest bardzo proste, jeśli wie się, jak się do tego zabrać. Podsumowując, oboje zginęli, a ja zostałam zaprowadzona do domu dziecka.
Był to jeden z lepszych okresów w moim życiu, i mniej więcej wtedy ujawniły się moje skłonności do dominowania nad rówieśnikami. Opiekunki miały ze mną masę kłopotów, a jednym z moich lepszych numerów było wysmarowanie pastą do butów Lizzy Berks i zawieszenie jej na żyrandolu. To były czasy...
Niestety, kiedy skończyłam siedem lat zaczął się przejmujący akt terroru - trafiłam do szkoły. Od początku całkiem nieźle radziłam sobie w nauce, ale za to byłam potwornie niezdyscyplinowana i leniwa. Potrafiłam doprowadzić nauczycielkę angielskiego do płaczu, a najlepsza zabawa zaczęła się wtedy, gdy odkryłam swoje moce. Nikt nie mógł mnie powstrzymać od zmuszania innych do spełniania moich zachcianek, a będąc w drugiej klasie budziłam strach wśród piątoklasistów. Rozbijałam się po całej szkole przez trzy lata, aż w końcu dyrekcja miała mnie serdecznie dość i postanowili mnie wywalić. I wtedy pojawił się on.
Brat Krwiak musiał obserwować mnie od dłuższego czasu, bo gdy przedstawił się dyrektorce jako mój wujek, okazało się, że wie o mnie praktycznie wszystko. Był miły, uprzejmy i miał ten dar przekonywania, który sprawia, że ludzie stają się ulegli jak baranki. Koniec końców zabrał mnie ze szkoły, podczas gdy ja nie miałam zielonego pojęcia, kim jest. Po drodze wszystko mi wyjaśnił, aż jego pochlebstwa przyniosły oczekiwany skutek - uwierzyłam, że jestem wyjątkową dziewczynką i mam zadatki na mistrza ciemnej gry.
I tak trafiłam do Akademii.
Wychodzi więc na to, że w moim życiu rodzice odegrali rolę zaledwie epizodyczną. Nie pamiętałam ich głosów ani imion. Byli mi tak odlegli, jak dawna wychowawczyni z początków nauczania, której twarz po kilku latach zaciera się w pamięci.
Joy stała z lodowatym uśmiechem zwyciężczyni, czekając na to, co uczynię.
Prychnęłam i wzruszyłam ramionami.
- Jeśli uważasz, że to mnie rusza, mylisz się. To, czy zarżnęła ich chińska hipochondryczka czy rozjechała ciężarówka, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia.
Joy skamieniała. Pierwszy raz uchwyciłam na jej twarzy autentyczne zdumienie, które po chwili ukryła za cynicznym uśmiechem.
- Świetnie grasz, wiesz? Na początku wydałaś mi się miękka, lecz teraz widzę, że jednak może kiedyś będą z ciebie ludzie. Ale skończ z tym teatrzykiem, nawet ja mam sentyment do moich rodziców i ich śmierć by mnie zraniła, tak?
Postąpiłam krok w jej kierunku tak, że niemal stykałyśmy się nosami. Z zadowoleniem odnotowałam, że jestem od niej o wiele wyższa, mimo, iż nosi buty na koturnach.
- Nie zrozumiałaś? - wycedziłam - Więc powtórzę jeszcze raz:
Z w i s a  m i  t o !
Joy cofnęła się ze zbolałą miną. Teraz to ja triumfowałam.
Po chwili drętwego milczenia przerwałam ciszę:
- Jaki chcesz klejnot i skąd?
Joy wbiła wzrok w ścianę. Z jakiegoś powodu wydała mi się jakaś... przygaszona.
- To... rubin, który skradłam już kiedyś. Raz. Dawno temu. Przypomina mi... kogoś. - w jej głosie brzmiała melancholia.
- A konkretnie?
- Egipski Rubin Nefretete.
No to mamy robotę.

_______
Przepraszam za króciuteńkie c o ś, ale się spieszę. Nową notkę dodam migiem, obiecuję, że będzie dłuższa. Dedyk dla Gwiazdeczki, Rach i Ravenei - zgodnie z obietnicą. Bonusowo jeszcze dla Kiry <3. I jak zwykle dla mojego Undertakera (wtajemniczony wie, o kogo chodzi) xD
Pozdrowionka :**
J.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Kontakt

Z zadowoleniem wgryzłam się w zapiekankę. Roztopiony ser pociekł mi po brodzie, parząc wargi. Otarłam usta dłonią i przełknęłam kęs gorącego, grzybowego farszu. Niebo w gębie.
Jedząc, cały czas szłam naprzód, mimo obolałych stóp i formujących się na nich pęcherzy. Nie miałam najmniejszej ochoty na spotkanie z Joy, ale skoro już wcześniej ustawiłam sobie taki cel, muszę z determinacją wytrwać do końca. Potem dopiero będę mogła pozwolić sobie na prysznic... Oraz leniwe popołudnie z książką w ręku.
Od Break Street dzieliło mnie zaledwie jedno skrzyżowanie. Przy przejściu dla pieszych wyrzuciłam papier po zapiekance do śmietnika i przeszłam przez ulicę, ignorując czerwone światło. Mój szósty zmysł nie wyczuwał żadnych glin na horyzoncie, mogłam więc pozwolić sobie na odrobinę samowoli.
Break Street była wąską uliczką cuchnącą stęchlizną. Był to jeden z mało uczęszczanych zaułków, pełnych śmieci i robactwa. Idealne miejsce dla grzyba.
Idąc wzdłuż brudnych murów i wypatrując numeru 38, co rusz wdeptywałam w stertę odpadków. W pewnej chwili do buta przyczepił mi się spory fragment pleśni. Ze wstrętem strząsnęłam obrzydlistwo z powrotem na ziemię, po czym ruszyłam dalej, starając się możliwie nie patrzeć na ziemię, żeby nie zwrócić zapiekanki.
Nagle wokół mnie pojawiły się rzędy mętnych okien z zaparowanymi szybami. Znikąd pojawiły się wąskie drzwi opatrzone tabliczkami z numerami lokali, jeśli tak można nazwać obskurne nory na tej ulicy.
Zatrzymałam się przed numerem 38. Szybka w okienku była zbita, a tabliczka zwisała smętnie z drzwi, z których łuszczyła się farba.
Porównałam numer mieszkania z tym, który zapisałam długopisem na przedramieniu, i dopiero wtedy nacisnęłam dzwonek. W tym samym momencie poderwałam się, przerażona, ponieważ tuż nad moją głową rozległ się wysoki, rozpaczliwy kobiecy pisk. Czekałam na odgłosy strzałów albo szamotaniny, a nawet przezornie odsunęłam się od okna, gdyby przypadkiem ktoś postanowił z niego wypaść, ale nic się nie wydarzyło. Zamiast tego usłyszałam ciche skrzypnięcie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że dźwięk ten wydają drzwi, które powolutku zaczęły się otwierać. Cofnęłam się o krok, zastanawiając się nad wyglądem mojej nowej "sojuszniczki".
Moja psychika zostawiła wystawiona na ciężką próbę.
Spojrzałam w oczy niskiej, baryłowatej kobiecie z polikami buldoga i chytrym, niemal lisim spojrzeniem. Wyglądała jak emerytowana ropucha skrzyżowana z liliputem. Jej wargi rozchyliły się, odsłaniając krzywe, pożółkłe zęby, a na pomarszczonej twarzy pojawiła się dodatkowa sieć zmarszczek.
- Jinx, tak? - zaskrzypiała.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Jasne - wydusiłam po chwili milczenia, a mój głos wydał mi się czysty i aksamitny w porównaniu z dźwiękiem, który przed chwilą wydała moja towarzyszka.
Stałam, czując się jak ostatnia idiotka, aż w końcu staruszka obróciła się i wskazała mi drzwi.
- Wejdź, mała - skrzeknęła, a ja niechętnie weszłam do mieszkania.
Ku mojemu zdziwieniu, wnętrze było totalnym przeciwieństwem wyglądu z zewnątrz.
Stałam na gładkim, czerwonym dywanie wzbogaconym ornamentami. Z sufitu zwisał żyrandol, a gdzieniegdzie ustawiono lampy, których abażury ozdobiono japońskimi (lub chińskimi, nie mam bladego pojęcia) symbolami. Wszystko aż lśniło czystością i widać było, że dekorator tego wnętrza nie był pozbawiony dobrego smaku.
- Eee... A więc? - rzuciłam w przestrzeń.
Kobieta znów zmarszczyła usta w uśmiechu.
- Joy-chan czeka na ciebie na górze.
Pozostawiła mnie z nieogarniętym wyrazem twarzy i zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu.
Joy-chan!?
Uznałam, że góra prawdopodobnie oznacza pokój na wyższym piętrze, odnalazłam więc schody i weszłam po nich, uważając, by nie zaklinować stopy między licznymi szparami pomiędzy deskami.
Był tam tylko jeden pokój. Zza zamkniętych drzwi dochodził czyjś cichy, melodyjny śmiech. Miał on w sobie jakąś obcą nutę, jakby akcent, którego nie potrafiłam zdefiniować.
W tym samym momencie chichot ucichł, jakby zdano sobie sprawę z mojej obecności.
- Wejdź. - odezwał się po chwili  głos, a ja bez wahania wpadłam do środka.
Na obitej czerwienią sofie siedziała najdziwniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałam. Miała lekko skośne oczy, czarną grzywkę i wysoko upięty kok z wbitym w środek sztyletem. Nosiła coś pomiędzy kostiumem a kimonem, a w talii opasywała ją czarna, połyskująca szarfa ozdobiona kilkoma symbolami w nieznanym mi języku. Fizjonomia dziewczyny przywodziła na myśl beznamiętne spojrzenie węża, a spod czarnych jak heban włosów wyglądały chytre oczy pełne pogardy. Jej dłonie osłaniały czarne rękawiczki nabite ćwiekami.
Moja pierwsza myśl: mam przed sobą płatną zabójczynię.

Dziewczyna odrzuciła do tyłu grzywkę i wybuchnęła tym samym, obcym śmiechem.
- Jinx. Dobrze mówię? - zapytała z wschodnim akcentem, mierząc mnie od stóp do głów ironicznym spojrzeniem.
- Nie znam cię. Nie chodziłaś ze mną do klasy - rzuciłam sucho, wpatrując się w nią badawczo.
Dziewczyna uśmiechnęła się z pobłażaniem.
- No wiesz, szybka to ty nie jesteś. W życiu na oczy nie widziałam szkoły, do której chodziłaś - powiedziała.
Zmarszczyłam brwi.
- No to na co ta cała maskarada? - spytałam. - Po co zawracasz mi głowę, skoro nawet się nie znamy!?
Joy (bo nie miałam wątpliwości, że to była ona) uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a jej zęby zalśniły upiornie.
- Mam do ciebie mały interes. Taka sprawa, której nie mogę załatwić osobiście z przyczyn... prywatnych.
Prychnęłam ostentacyjnie.
- A skąd masz mój adres? I dlaczego ja?
- O adres absolwentki Roju nie tak trudno. Zresztą jakiś gość reklamuje cię na wszystkich możliwych stronach w sieci.
- Kto!?
- Mechaspider78, o ile się nie mylę. Po jego wypowiedziach na forum wnioskuję, że to ciężki przypadek świra, ale...
Gizmo. Zatłukę tą wredną larwę.
- Jasne. Nadal nie odpowiedziałaś na drugie pytanie. - mruknęłam.
Joy przeszła przez pokój i stanęła przy mnie.
- Hmm, powiedzmy, że wydałaś mi się odpowiednią kandydatką do tego, o co zamierzam cię poprosić.
Westchnęłam.
- A o co zamierzasz mnie poprosić? Wiesz, nie dysponuję wolnym czasem do tego stopnia, żeby spełniać zachcianki jakiejś japońskiej hrabiny Pompidou.
Najwyraźniej dotknęłam ją do żywego, bo błyskawicznie wysunęła z koka sztylet i sekundę później przyciskała mnie kolanami do ziemi, a zimne ostrze dotykało mojego gardła.
- Przypominam ci, że jeszcze nie wiesz, kim jestem - ostrzegła - A jeśli drugi raz mi podpadniesz, nie dam ci na to szansy.
Kopnęłam ją w brzuch i podniosłam się z ziemi.
- A więc czego chcesz!? - wrzasnęłam. Joy wstała z podłogi z drwiącym uśmieszkiem na wargach.
- Potrzebuję pewnego klejnotu, a tak się składa, że gliny mają mnie na oku od dwóch dni. Otoczyli całą ulicę i jeśli pokażę się na zewnątrz, jak nic złapią mnie i przymkną.
- Dałabyś się złapać? - zachichotałam złośliwie.
Joy błysnęła sztyletem.
- Przyjmijmy, że tak - rzuciłam szybko, wycofując się przezornie w kąt pokoju.
W tym momencie przypomniała m się pewna znacząca kwestia.
- A co za to dostanę? - zapytałam.
Japonka wyszczerzyła zęby i nareszcie zrozumiałam, dlaczego tak błyszczą w słońcu. Były zrobione z metalu.
- Zapłacę ci pieniędzmi, za które zabiłam twoich rodziców.